wtorek, 6 lutego 2018

Black Rebel Motorcycle Club "Wrong Creatures"




















Najpierw była Rewolucja. Nowa Rockowa Rewolucja, która pod swoim skrzydłami, niczym oddana matka, skupiała zespoły odkrywające rock na nowo. Miała przywrócić wiarę w szczere, korzenne, hałaśliwe, autentyczne rockowe granie. Miała być odpowiedzią na hip hop i nu metal, które właśnie wtedy, na początku XXI wieku, zataczały coraz szersze kręgi. Miała być kolejną pokoleniową rewolucją – jak trochę ponad dekadę wcześniej grunge. Zgasła szybko jak zapałki trzymane przez muzyków Razorlight w klipie do „Wire to Wire”. I pożarła własne dzieci. Zostało po niej kilka niezłych pierwszych płyt i wspomnienia o potędze.

Na szczęście, gdzieś z boku głównego nurtu, całkowicie odarty z łatek, jakie przypinano im kilkanaście lat temu, nadal nagrywa zespół Black Rebel Motorcycle Club, jeden z ówczesnych debiutantów.

12. stycznia ukazał się ich ósmy studyjny album, „Wrong Creatures”. Odpalić taką petardę na sam początek roku nie każdy umie.

Jest w tym graniu konsekwencja i ciągłość drogi, jaką obrał zespół, ale wydaje się, że od czasu wydania ostatniego albumu („Spectre at the Feast”, 2013 r.) energia nieco zmieniła kierunek. BRMC wyhamowali z prędkością na rzecz ciężaru i dusznej atmosfery. Nacierają ścianą dźwięku, choć nadal jest to ściana zbudowana wyłącznie z trzech cegieł: hipnotyzujących partii perkusji, dudniącego basu i jazgotliwych, świdrujących gitar.

Wciąż mają to COŚ i wciąż muzycznie nie biorą jeńców. Nie zabiegają o nic. Nie potrzebne im ozdoby, blichtr. Nie muszą zwracać na siebie uwagi – wystarczy muzyka. I te prześladujące - niczym głosy w głowie - melodie.

Najlepszym przykładem takiego grania jest „Little Thing Gone Wild”. Taka energia i świeżość po blisko dwudziestu latach grania? Tak, to możliwe.
Trudno zdecydowanie wyróżnić tu jeden utwór niosący całość. Każdy z utworów na „Wrong Creatures” jest takim odbezpieczonym granatem: począwszy od „DFF”, brzmiącego jak ze ścieżki dźwiękowej do serialu „Wikingowie”, przez „Echo” - nieoczywistą pieśń o miłości, aż na pobrzmiewającym delikatnymi partiami klawiszy „All Rise” skończywszy.
„Spook” mógłby znaleźć się na debiucie BRMC sprzed niemal 17 lat. Ten zgiełk w refrenie, gęsta, zawiesista partia gitary… „Ninth Configuration” i „Carried from the Start” rozkręcają się tak, że wydaje się, że jedynie głos trzyma je w ryzach. Mamy tu też dawkę kontrolowanego szaleństwa – „Question of Faith” - z fajnymi dialogami na głos i gitarę i frapująca partią perkusji. „Haunt” brzmi jak pieśń potępionych dusz: I just keep playing that restless haunt/ There’s nothing I can do. Niczym plemienny hymn w oparach nielegalnych substancji brzmi “Calling Them All Away”. W tej transowości jest coś przewrotnie zmysłowego… W lekko upiornym „Circus Bazooko” wsłuchajcie się w pierwsze wersy śpiewana przez Petera Hayesa – rok 1967, John Lennon, Sierżant Pieprz…? Skojarzenia jak najbardziej na miejscu.
Płytę kończy „All Rise” ze słowami: Hanging on a single breath/ Screamin’ til there’s nothing left/ It’s just all we’ll ever find/ Broken as all our minds.

To muzyka zmierzchu. Muzyka, z którą należy być sam na sam. Wtedy oddziałuje najbardziej, nie przytłacza, a pozwala odkryć to, co w niej najcenniejsze. Słuchana gdzieś przy okazji wydaje się być jedynie mieszanką zgiełku, chłodu i głębokiej posępności. Trudno mi jednak oprzeć się wrażeniu, że jest w tej muzyce pewnie dystans; można podziwiać ją z daleka, ale nie pozwala oddać się jej w całości, choć w sytuacji sam-na-sam trudno jej się oprzeć.
Mam również wrażenie, że na „Wrong Creatures” odcisnęły piętno osobiste zdarzenia z życia muzyków, jakie miały miejsce od czasu wydania „Spectre at the Feast” w 2013 roku: śmierć ojca Roberta Levona Beena i choroba oraz operacja Leah Shapiro.

BRMC tworzy muzyczny świat na styku nadziei i rezygnacji, jasności i mroku, niepokoju i ciszy. Gdzieś wysoko nad tymi kompozycjami unosi się klimat muzyki The Velvet Underground, Sonic Youth czy Slowdive, ale przefiltrowany przez buntowniczą wrażliwość.

Świata nie zmienią. Ale płyty takie jak „Wrong Creatures” sprawiają, że kolejna rewolucja nie wydaje się być potrzebna. Ważne, że są tacy, którzy wciąż robią swoje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz