sobota, 12 listopada 2011

Spokoju trzeba mi





















Jak w tytule. Czego słuchać, kiedy w środku wrze jakieś dziwne uczucie złości, wkurzenia, rozdrażnienia? Kilka dni mierzyłam się z wieloma artystami, płytami. I nic, wszystko mnie irytowało.
Odpowiedź przyszła niespodziewanie, z włączonego gdzieś cicho radia. "Let it Be" The Beatles.
Niech tak będzie, pozwól na to, niech cię niesie.
Z przyjemnością wysłuchałam całego utworu. Było mi tak... dobrze, spokojnie, bezpiecznie.
"Let it Be" to trzynasty studyjny i jednocześnie ostatni album w historii zespołu. Sam utwór, szósty na stronie A, napisał i zaśpiewał Paul McCartney, choć oficjalnie jako autorzy podpisany pod nim jest także John Lennon. Bardzo ciekawe, szczególnie, że Lennon podobno piosenki nie cierpiał ze względu na "oczywisty" wydźwięk religijny. Tekst dotyczy jednak snu, jaki Macca miał pewnej nocy. Otóż dziesięć lat po śmierci przyśniła mu się jego matka, Mary, i powiedziała words of wisdom, let it be. Tym samym in times of trouble przyniosła mu spokój, którego potrzebował.
Prawem artysty jest pisać metaforami, prawem słuchacza - odbierać utwór na własny sposób. Tam, gdzie się chce, można zobaczyć wydźwięk religijny, a i przytyki Lennona miały na pewno głębsze podłoże.
Religijne czy nie, utwór ma głębokie przesłanie. Został zagrany przez McCartneya jako ostatni na koncercie poświęconym ofiarom zamachu na World Trade Centre oraz na pogrzebie Lindy McCartney. Magazyn "Rolling Stone" umieścił "Let it Be" na 20. miejscu listy utworów wszech czasów.
Na miejscu siódmym tejże listy "Hey Jude". Don't carry the world upon your shoulder... Ale to już zupełnie inna historia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz