wtorek, 27 marca 2012

Wielkie wow i news dnia

Znacie zespół Soulsavers? Ja bym chyba nie znała, gdyby nie to, że wokalnie udzielał się tam wszędobylski Mark Lanegan. Zespół nagrał jak dotąd trzy płyty: "Tough Guys Don't Dance" (2003 r., co za tytuł, widać spotykam samych prawdziwych facetów na swojej drodze), "It's Not How Far You Fall, It's the Way You Land" (2007 r.) i "Broken" (2009 r.).
Take me to the station, put me on the train...
21. maja ukazuje się czwarty album, "The Light the Dead See". Tym razem wokalnie udzielać się będzie... Dave Gahan. Tak, ten sam Dave Gahan. Tu: http://soundcloud.com/cooperativemusic/03-longest-day można usłyszeć promujący utwór, "Longest Day". Nie powiem, jestem zauroczona...

poniedziałek, 26 marca 2012

Co poeta miał na myśli?

W szóstej lub siódmej klasie podstawówki omawialiśmy wiersz, chyba Wisławy Szymborskiej. Wywołana przez nauczycielkę zinterpretowałam fragment. W odpowiedzi usłyszałam: "No tak, ale... co poetka miała na myśli?".
W czerwcu 2010 roku, w poście pt. "Cztery piosenki o miłości" pisałam o piosence "Love is Blindness" U2 w kontekście miłości właśnie. I, jak się okazuje, tekst traktuje o czymś zupełnie innym, choć słowa na to nie wskazują. Otóż "Love is Blindness" dotyczy zamachów bombowych dokonanych przez IRA. No tak, teraz rozumiem, każda miłość jest ślepa... Co ciekawe, tekst został napisany w 1988 roku, a Bono chciał go podarować Ninie Simone. Ciekawe, jak by zabrzmiał w jej ustach...
Podobnie sprawa ma się z "One". Wszyscy myślą o niej jak o piosence o miłości. A tymczasem pokazuje ona jej koniec, rozstanie. Tekst powstał na bazie słów one - but not the same. Te słowa wokalista U2 napisała do Dalajlamy, odmawiając jednocześnie swojego udziału w festiwalu Oneness. Dla Bono był on za bardzo hippisowski.
I'm so in love with you śpiewał Holly Johnson w "The Power of Love" Frankie Goes to Hollywood. I słowa, i tytuł mówią same za siebie. A jednak - to utwór o miłości, ale o tej nieziemskiej, do Boga. Widać to dokładnie w teledysku. Na marginesie - ten utwór na zawsze kojarzyć mi się będzie z wigilią 1999 roku i Tomaszem Beksińskim. wiele lat później pięknie zaśpiewała go Anneke van Giersbergen.
Czy więc mamy prawo interpretować utwory po swojemu? Czy też cytujemy je tylko w kontekście podobnym do tego, w jakim napisał je autor? Taki Bono strasznie się denerwuje, gdy ludzie mówią mu, że "One" było ich piosenką ślubną. Moim zdaniem - to pierwsze, w końcu tekst puszczony w przestrzeń staje się dobrem publicznym. wielu muzyków nie ujawnia szczegółowych znaczeń tekstów, pozostawiając pole do interpretacji słuchaczom. Więc - słuchajmy uważnie.

środa, 14 marca 2012

Dwudziestu wspaniałych

Uwielbiam wszelkie podsumowania, zestawienia, klasyfikacje.
Całkiem przypadkiem trafiłam na listę dwudziestu najlepszych wokalistów według słuchaczy brytyjskiego radia XFM.

Proszę bardzo:
20. Chris Martin
19. Thom Yorke
18. Ian Brown
17. Caleb Followill
16. Ian Curtis
15. Joe Strummer
14. Eddie Vedder
13. Tom Meigham
12. Mick Jagger
11. Paul Weller
10. Alex Turner
9. Kurt Cobain
8. Jim Morrison
7. Brandon Flowers
6. Morrissey
5. Matthew Bellamy
4. Dave Grohl
3. Dave Gahan
2. Freddie Mercury
1. Liam Gallagher

Że Brytyjczycy mają w głębokim poważaniu tradycję, to wiadomo nie od dziś. Gdzie Plant? Gdzie McCartney? Ba, gdzie Osbourne? Bo wnioskując z listy, im więcej kontrowersji dookoła, tym lepiej. Liam Gallagher wie, że jest geniuszem, nie trzeba mu o tym przypominać.
Alex Turner? Z całym szacunkiem, lepiej wygląda niż śpiewa. Na marginesie: zaczes na Jamesa Deana jest całkiem niezły...
Brandon Flowers? Rrrrany.
Ulubieniec z Wysp, Chris Martin, na szarym końcu? Świat się wali.
Musiałam wygooglować, kim jest Tom Meinghan. Aha, Kasabian, przepraszam.

Żeby nie było, ułożyłam swoją listę. Starałam się kierować a.) wszechstronnością (dlatego nie będzie Boba Dylana), b.) dorobkiem (a może powinien być Bob Dylan?), c.) osobistymi sympatiami. Oczywiście można się ze mną nie zgodzić.
A więc oto druga dziś dwudziestka najlepszych wokalistów:

20. Ozzy Osbourne (Black Sabbath)
19. Thom Yorke (Radiohead)
18. Serj Tankian (System of a Down)
17. James Hetfield (Metallica)
16. Scott Weiland (Stone Temple Pilots, Velvet Revolver)
15. Paul McCartney (The Beatles, Wings)
14. Peter Gabriel (Genesis, dawno, dawno temu)
13. Jim Morrison (The Doors)
12. Eddie Vedder (Pearl Jam)
11. James LaBrie (Dream Theater)
10. Fish (Marillion)
9. Gavin Rossdale (Bush)
8. Michael Hutchence (INXS)
7. Steve Hogarth (Marillion)
6. Ian Gillan (Deep Purple)
5. Jeff Buckley (tu kryteria z podpunktów a i c znacznie przewyższają podpunkt b)
4. Layne Staley (Alice in Chains)
3. Freddie Mercury (Queen)
2. Chris Cornell (Soundgarden)
1. Robert Plant (Led Zeppelin)

wtorek, 13 marca 2012

Radości niespodziewane, pt.2

Czy istnieje coś takiego jak przypadek?
Nie!
Słucham właśnie płyty "Not the Weapon but the Hand" Steve'a Hogartha i Richarda Barbieri. Od mniej więcej dwóch tygodni codziennie nuci mi się "Dry Land" (How We Live, Marillion, whatever). Wygrzebałam płytę z zapisem zdjęć z koncertu Marillion w Poznaniu w 2007 roku. Sprawdzam w Internecie, co słychać we Wrocławiu i... czytam, że 27.listopada zagra u nas Marillion! O, bogowie! O, radości!
Już zapisałam w kalendarzu. Czekamy, czekamy...
Oszczędzanie czas zacząć.

Aha, Pan Prezydent ogłosił dziś, kim będzie gwiazda specjalna, która wystąpi na stadionie: Prince. Wow. Lep na muchy.

I na zakończenie dwa zdjęcia z cyklu "Bliskie spotkania": Pete Trewavas (jako jedyny się nie rozmazał) oraz Pete i Steve w akcji.

Live on two legs


"Życie jest tym, z czego składają się nasze marzenia...", mówiła kiedyś Marianne Faithfull, a ja zapamiętałam. Jedno z moich największych muzycznych marzeń niedługo (biorąc pod uwagę szybkość upływającego czasu)się spełni. Na wciąż pachnącym nowością wrocławskim stadionie wystąpi Pearl Jam.
Jasne, Eddie już nie jest młodym Werterem, nie mam szans zobaczyć ich z czasów największej świetności, ale przez te dwadzieścia lat lista wspaniałych utworów zespołu wydłużyła się kilkakrotnie.
Będziemy śpiewać, get ready.

czwartek, 8 marca 2012

Zdmuchując kurz o poranku


Na nowo odkrywam kolejną płytę z mojego średnio bogatego zbioru. Oj, dawno jej nie słuchałam. Zakurzyła się. Nie wierzę, zdmuchuję kurz z "Euphoria Morning" Chrisa Cornella.
Wrzucam do odtwarzacza. Pierwsze takty "Can't Change Me" przypominają mi o pewnym grudniowym popołudniu sprzed ponad dwunastu lat... Walkman, kaseta za 22 złote, co wtedy było dla mnie jakąś zawrotną sumą, słuchawki. I kompletny muzyczny odlot.
Chris stracił tu przyciężki pazur, heavy metalowy sznyt gdzieś przepadł. Trudno spodziewać się że Cornell solo będzie jak Soundgarden za najlepszych lat, ale mimo wszystko "Euphoria Morning" to kontynuacja tego, co robił z macierzystym zespołem na "Down on the Upside", ostatniej płycie formacji. Wypolerowany rockowy pazurek, ot co.
Sam Chris śpiewa tu jak knajpiany bard. wystarczy posłuchać "Steel Rain" czy "When I'm Down".
Hmm, zostało coś jednak z czasów Soundgarden, tak, tak: gęsty, tłusty "Follow My Way", mój ulubiony, porywający "Pillow of Your Bones". Piosenka "Moonchild" inspirowała kilka moich internetowych osobowości. No i "Preaching the End of the World", w sam raz na ten rok.
Album jest leniwy, mroczny, pesymistyczny - taki, jak lubię najbardziej. W ogóle się nie zestarzał. Cornell nagrywa płyty poza czasem, zupełnie niedzisiejsze, można by powiedzieć, gdyby nie jeden wyjątek o jakże wymownym tytule "Scream".
Warto wracać do dawnych miłości. Czuję się, jakbym piła wódkę z dawno niewidzianym przyjacielem. Nie lubię wódki, ale czego się nie robi dla przyjaciół...

czwartek, 1 marca 2012

Swing your hips now, Australia!

1. marca... To już z górki, zaraz będzie wiosna. Nie mogę się doczekać, jak co roku.
Jednak na przekór i z sentymentu dla niektórych pięknych dni zimowych - piosenka na dziś: Nick Cave & The Bad Seeds "Fifteen Feet of Pure White Snow". Najlepsza, obok "Hallelujah", na płycie "No More Shall We Part" z 2001 roku. I ten teledysk! Polecam tym, którzy jeszcze nie widzieli. A tym, którzy widzieli, polecam obejrzeć najpierw teledysk do "Original Sin" INXS. 1984 rok... Na świecie mnie wtedy nie było. Rany, czasem się wstydzę, że lubię ten zespół. Takie to były czasy. A ta Mokra Włoszka to prawdziwa?
Więc najpierw oglądamy "Original Sin", potem "Fifteen Feet of Pure White Snow", na koniec dorzucamy coś z AC/DC i zyskujemy niezachwiane przekonanie, że Australijczycy mają zachwiane poczucie rytmu.
Na dobicie się włączamy jeszcze "Locomotion" Kylie Minouge.
Dobry humor na cały dzień gwarantowany.