wtorek, 31 lipca 2012

Londyn 1969 a sprawa polska

Fragment wywiadu z Katarzyną Gaertner (chyba nie trzeba pisać kto to, hm?)z ostatniego (3/2012) numeru "Wysokich Obcasów extra":

(...) Byłam zafascynowana Beatlesami, mieli niesamowite instrumentalne wstawki w utworach, pięć minut solówy na jednym akordzie. Udało mi się ich poznać, bo British Council wysłało mnie na stypendium do Londynu, do słynnego studia Abbey Road, gdzie nagrywali Beatlesi.
W pożarze domu spłonęły rysunki z dedykacjami Lennona i Yoko Ono.
- To największa strata. Namalowali mi swoje portrety. Lennon swój i Yoko swój. I to na okładce płyty z moją muzyką. Ocalał fragment krążka i fragment zdjęcia Czerowno-Czarnych, bo to oni na niej grali.
Jak pani poznała Beatlesów
- W 1969 r. byłam w grupie stypendystów zapraszanych na zamknięte koncerty, gdzie grali rzeczy które tworzyli na gorąco. To była ostatnia faza istnienia The Beatles, niekończące się sesje w studiu. Z dwu-, trzygodzinnych improwizacji wyłaniały sie motywy piosenek, na których budowali utwór. Dudniło tak, że serce właziło w plecy. Dla mnie to była podstawa do zrozumienia zasady komponowania, do zrozumienia istoty muzyki. Gdy usłyszałam Beatlesów, jazz rzuciłam w kąt. Nic już innego nie chciałam, tylko robić taka muzykę.
Lubili mnie tam. Zobaczyli dziewczynę z kraju białych niedźwiedzi, która kładzie im na stół płytę z mszą bitową. Dostałam się do Virgin Records, zabierali mnie na sesje. John Peel, legendarny radiowiec, przedstawił mnie Beatlesom.

poniedziałek, 30 lipca 2012

Siła i moc

"Power" nosi tytuł nowy utwór Marillion zwiastujący album "Sounds Thqt Can't Be Made".
Nie spodziewam się już niczego wielkiego po tym zespole. Wiem, że brzmi to dość dziwnie, szczególnie w kontekście tego, że kilka razy pisałam o moim uwielbieniu dla nich. Oczekuję dobrej roboty, pięknej muzyki, porywających melodii, a nie wymyślania prochu i kombinacji. I nie zawiodłam się i tym razem. Posłuchajcie gitary Steve'a Rothery pod sam koniec!
Pięknie ten utwór zwiastuje nową płytę. A i znając dyskografię Marillion spodziewam się, że będą na niej jakieś niespodzianki, a utwór singlowy nie do końca oddaje atmosferę całego krążka.
Pięknie też zapowiada się koncert we Wrocławiu - już za 118 dni!

wtorek, 24 lipca 2012

A gdybyś...

Wszyscy znają "Et si tu n'existais pas", choć niektórzy nie wiedzą, że "tak to się pisze". Niektórzy nie mają pojęcia "kto to śpiewa". Joe Dassin, ostatnio też na naszym podwórku - Acid Drinkers. Wszystkim (chyba) utwór się podoba, ale że jest po francusku prawie nikt nie wie, o czym piosenka traktuje. Znalazłam przypadkiem w internecie tłumaczenie, na ile dokładne - nie jestem w stanie zweryfikować. Ale wierzę w autora, wierzę, co potwierdza teorię, że wszystko, co po francusku jest mmmmmmmmmm. Coraz mniej takich słów. Gdy ich zabraknie świat chyba przestanie istnieć.

A gdybyś nie istniała
Powiedz mi, po co miałbym żyć
By włóczyć się po świecie bez ciebie
Bez nadziei i bez żalu
Spróbowałbym wymyślić miłość
Jak malarz, który widzi swoimi palcami
Rodzące się kolory dnia
I który nie może wyjść ze zdumienia
Przypadkowe kobiety zasypiające w moich ramionach
Których bym nigdy nie pokochał
Byłbym tylko dodatkowym punktem
W tym świecie, który przychodzi i odchodzi
Czułbym się zagubiony
Potrzebowałabym cię
Mógłbym udawać, że jestem sobą
Lecz nie byłbym prawdziwy
Myślę, że odnalazłbym sekret życia, przyczynę
Aby ciebie stworzyć
I by na ciebie patrzeć


czwartek, 19 lipca 2012

Ozzy bez jaj

"Kontrowersyjny" artysta, Ozzy Osbourne, znany jako wokalista solowy oraz frontman Black Sabbath, został weganinem! Po obejrzeniu filmu "Fork over Knives" gwałtownie zmienił przekonania. Uważa, że ta będzie lepiej dla jego zdrowia.
Kto by się po nim spodziewał...? Biedaczek, skąd on teraz będzie czerpał białko, skoro gołębie i nietoperze, ba! nawet ser i jajka, nie wchodzą w grę?
Oby Sharon szybko nauczyła się gotować, a Ozzy nie powrócił do dawnych nawyków żywieniowych. Może teraz jakiś kulinarny reality show?

sobota, 7 lipca 2012

Królowa

Dziś we Wrocławiu muzyczne wydarzenie bez precedensu - na stadionie, jakkolwiek go zwał, wystąpi Queen. Wokalnie czasy świetności zespołu przypomni Adam Lambert. Poza tym paziowie Królowej Ci sami: Brian May z gitarą i Roger Taylor za perkusją.
Lambert zajął drugie miejsce w amerykańskiej wersji "Idola" w 2009 roku. W finale razem z Krisem Allenem zaśpiewał queenowe "We Are the Champions". Obaj wystylizowani na rockowych wyjadaczy. Gładcy, wydepilowani, wyżelowani. Kto wypadł lepiej? Moim zdaniem - Allen.
Po obejrzeniu kilku występów Adama Lamberta z "Idola", odnoszę wrażenie, że najlepiej sprawdziłby się w repertuarze Michaela Jacksona. w repertuarze Queen jest zbyt teatralny, zbyt pretensjonalny i bardzo, bardzo, bardzo daleko mu do Freddie'go.
Nie mogę się przekonać, no. I chyba wcale nie chciałabym zobaczyć (ani słuchać) dziś Queen.
Z drugiej strony - gdyby za mikrofonem stanęła, co podobno brano pod uwagę, Lady Gaga...?

wtorek, 3 lipca 2012

Nakręcić czas



Wcześniej miało być o Piotrze Roguckim, więc proszę.
Oto ukazała się jego solowy album zbierający krążące od lat po sieci utwory, które śpiewał solo od 1995 roku (początek starów Roguca na festiwalach, konkursach).
W najnowszym numerze "Teraz Rocka" wywiad z artystą i recenzja płyty - a w niej zdanie, którego przeczytanie wywołało u mnie delikatny wytrzeszcz: To raczej polska odpowiedź na Gorana Bregovica, zanim jeszcze stał się gwiazdą popu. Wow, aż tak traktujemy lekko folkujące aranżacje z płyty "95-2003"?
W wywiadzie wokalista mówi, że ten album to nieobciążone wspomnienie wstecz (...) pamiątka z przeszłości, miłe, lekko odkurzone wspomnienie. Polecam go też, aby dowiedzieć się, co wokalista sądzi o swojej muzycznej przeszłości. Ci, którzy jednak tęsknią za dawnym Rogucem, mogą sobie obejrzeć wokalistę w zielonej koszuli z kołnierzem a la Słowacki śpiewającego "Uciekaj moje serce".
Dobrze, już wracam do "95-2003".
Aranżacja każdej kompozycji mocno się zmieniła i choć niemal każdy jest oparty na brzmieniu gitary akustycznej, tak, jak było w wersjach pierwotnych, sfera muzyczna jest znacznie bardziej rozbudowana.
"Ulotność" drażni tą rogucką manierą. Na przykładzie tego utworu można pokazać, czemu niektórzy wokalisty i Comy nie trawią. To się podobno nazywa "byciem charakterystycznym". Fakt - Roguca słychać na kilometr, nie da się pomylić z nikim innym.
Trochę inaczej ma się sprawia z "Piosenką pisaną nocą", wybraną z resztą na pierwszy singiel. Zaśpiewana łagodniej, bez prentensji. Nie wiem dlaczego, ale rytm przypomina mi mechanizm tykającego zegara.
Dalej "Drzewo" zaśpiewane nieco "aktorsko" i mój ukochany utwór, "A my". Uleciała gdzieś ta poetyka, nieco romantyzmu też. Przyznam, że gdy pierwszy raz usłyszałam tę kompozycje w radiu, byłam nieco zdegustowana. Ale z każdym kolejnym przesłuchaniem jest tylko lepiej. A były takie czasy, kiedy te słowa na zaliczenie na studiach recytował pewien student historii. A my z wiecznego niepokoju, z przelotów wiatru, z garści cienia... Tu gitara przypomina mi najlepsze wzorce, bo akurat "Battle of Evermore" Led Zeppelin.
"Anioły" prezentują najłagodniejsze oblicze Roguckiego na płycie. Cofamy się, wracamy do przeszłości. Chyba coś jeszcze w tym pewnym siebie facecie zostało z młodego chłopaka z gitarą.
Są tu też "Wrony". Piękny tekst. Moim zdaniem to, obok "A my", najlepsza solowa kompozycja Roguckiego.
Bardzo dobrym pomysłem jest zebranie wszystkich tych utworów na jednej płycie. Trochę szkoda, że nie w tych dawnych aranżacjach. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego. A fani i tak pamietać o nich będą.