sobota, 31 grudnia 2011

Podsumowania roku (chwilowo) nie będzie

Nie przesłuchałam połowy płyt, nie mogę zdecydować się, z których utworów ułożyć mój top 10. Tak wiele pięknych utworów powstało w tym roku...
Ładnie wyglądałoby podsumowanie w ostatni dzień starego roku, idealne zamknięcie. Niestety. Dopóki mój umysł i uszy są zainfekowane przez Michaela Hutchence'a nie jestem w stanie się skupić.
Jestem pewna co do numerów jeden. Nie, nie zdradzę ich.
Obiecuję, że potrzebuję jeszcze miesiąca na to, by poskładać te dwa najważniejsze zestawienia, płyt i utworów. Stary rok wedrze się nieco w nowy porządek. Jedno z postanowień na nowy rok brzmi: robić wszystko od razu, nie zostawiać na ostatnią chwilę, więc obiecuję, że równo za rok, pojawi się tu podsumowanie roku 2012.

piątek, 30 grudnia 2011

Top wszech czasów - głosowanie

Dobrze, że się zreflektowałam i zagłosowałam na trójkowy "Top wszech czasów" dzisiaj, a nie jutro. Bo głosować można tylko do południa, dziś.
Utworów w zestawie do głosowania jest 1555, a można wybrać 33. Trudne? Kiedy wybierałam mój zestaw jakieś dwa tygodnie temu, myślałam, że nie będę miała z tym problemów i wybrałam 27. Ha! Pięć dobrałam z listy rezerwowej. Kryteria wyboru miałam dwa: głosuję na jeden utwór danego artysty i wybieram utwory mało oczywiste.
Dziś okazało się, że to nie takie proste i w kilku miejscach zmieniłam zdanie, o czym potem. Złamałam też wszystkie swoje kryteria, a raczej uczyniłam kilka wyjątków.
Oto moje typy:
1. Alan Parsons Project - La Sagrada Familia
2. Tori Amos - Crucify
3. The Beatles - Let it Be (trudny wybór pomiędzy "Let it Be" a "Hey Jude")
4. Jeff Buckley - Grace (żeby nie było, że "Hallelujah" to autorska kompozycja Buckleya i żeby pokazać, że facet sam potrafił komponować genialne piosenki)
5. Nick Cave & The Bad Seeds - Do You Love Me?
6. Collage - Living in the Moonlight
7. Coma - Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków
8. Duran Duran - Ordinary World
9. Fish - Cliche
10. Genesis - Calling All Stations
11. INXS - By My Side
12. Joy Division - Love Will Tear Us Apart
13. King Crimson - Epitaph (w zeszłym roku zdecydowanie za nisko, na miejscu 8.)
14. Led Zeppelin - Stairway to Heaven (tu pierwszy wyjątek, utwór jest oczywisty, ale w zeszłym roku wygrało "Brothers in Arms" Dire Straits, więc czas na zmianę)
15. John Lennon - Working Class Hero
16. Marillion - Kayliegh (też oczywistość, ale do ostatniej chwili walczyłam ze sobą, czy nie zagłosować na "This is the 21st Century")
17. George Michael - Jesus to a Child
18. The Moody Blues - Nights in White Satin (ten utwór zasługuje co najmniej na pierwszą dziesiątkę)
19. Pearl Jam - Alive (a nie "Crazy mary" - z takich samych powodów, co "Grace" Buckleya)
20. Placebo & David Bowie - Without You I'm Nothing
21. Brian May - Too Much Love Will Kill You
22. R.E.M. - Drive
23. The Smiths - How Soon is Now
24. Lou Reed - Perfect Day
25. Simple Minds - Hypnotized (w ostatniej chwili zmieniłam zdanie, miałam głosować na "Belfast Child")
26. Soundgarden - Black Hole Sun (też oczywista piosenka, ale "Spoonman" raczej nie ma szans na pierwszą setkę)
27. Talk Talk - Life's What You Make It
28. Monty Python - Always Look on the Bright Side of Life
29. Cutting Crew - (I just Died) In Your arms Tonight
30. Black - Wonderful Life
31. Blackfield - End of the World (smuteczki Stevena Wilsona)
i na koniec dwa wyjątki od pierwszego kryterium, czyli powtórzenie artysty:
32. George Michael - Careless Whisper
33. INXS - Never Tear Us Apart

Z listy pierwotnej wypadły "Dust in the Wind" Kansas i "Never, Never Goes" Classix Noveaux. Zagłosowałabym chętnie na Band Aid ("Do They Know It's Christmas") i Goo Goo Dolls ("Iris"), gdyby były w zestawie. Może jakiś mały postulacik, hmm?

I jeszcze typy P., który zagłosował na długo, długo przede mną:
1. Bauhaus - Bela Lugosi's Dead
2. Bjork - Human Behaviour
3. Ewa Demarczyk - Karuzela z Madonnami
4. David Bowie - Space Oddity
5. James Brown - I Got You (I Feel Good)
6. Chris Isaac - Wicked Game (teledysk --> Helena Christensen --> Michael Hutchence --> INXS? :D)
7. Kazik Na Żywo - Celina
8. Lao Che - Hydropiekłowstąpienie
9. Metallica - One
10. Monty Python - Always Look on the Bright Side of Life (w końcu coś nas łączy)
11. Obywatel G.C. - Nie pytaj o Polskę
12. Nirvana - The Man Who Sold the World
13. Nirvana - Heart-Shaped Box
14. Pixies - Monkey Goes to Heaven
15. Portishead - Glory Box
16. R.E.M. - Drive
17. Republika - Odchodząc
18. Rezerwat - Zaopiekuj się mną (moja najbardziej nieulubiona piosenka świata)
19. Świetliki & Bogusław Linda - Filandia

Wyniki 1.stycznia. Będę słuchać przebierając nóżkami, jak co roku.

Z prochu...

Zgarnęłam ze starego domu moje przebogate archiwa i przywiozłam je do nowego domu ku rozpaczy P. Na podłodze robi się coraz mniej miejsca, a ja się rozkładam i w pełnej euforii przeglądam zeszyty, kartki, karteczki, karteluszki...
I nagle w moje ręce trafia kartka, w połowie zamazana. Na drugiej połowie wielkimi jak byk literami napisane "Michael Hutchence - Flesh and Blood".
Strip away the bones and skin
Show me what lies within
Would you be the one that I love
Makes no sense of your flesh and blood

Jak mogłam zapomnieć, że powstała solowa płyta Hutcha? Wydana dopiero w 1999 roku, zawierała utwory nagrane w latach 1995-97. Jest tam i "Flesh and Blood", "Let Me Show You" zaśpiewany z Joe Strummerem z The Clash oraz "Slide Away", duet z Bono.
Może jestem monotematyczna, ale ciary idą mi po plecach. Historia znowu zatoczyła jakieś tam koło.

sobota, 17 grudnia 2011

Like a rolling stone

Dziś w "Trójce" przez cały dzień graja Rolling Stonesi, to takie nieoficjalne obchody 50. rocznicy istnienia zespołu. 50 lat? Jak to możliwe? Tak długo? Nie do wiary, że najbardziej rock'n'rollowy zespół świata nie wykończył się sam na własne życzenie.
Fanką Stonesów jestem umiarkowaną, ale muszę o tym wspomnieć, bo: a.) powaga sytuacji tego wymaga i b.) zespół jest patronem mojego bloga.
Dodatkową atrakcją obchodów był konkurs na hasło - tytuł, jaki mogliby nadać Stonesi swojej jubileuszowej płycie.
Od samego rana (6:30) zmagałam się ze słowami, ciosając je niczym kamienie, aż wymyśliłam. Około godziny 10:20 wysłałam i z niecierpliwością zaczęłam oczekiwać godziny 22:30, godziny rozwiązania. Jeszcze 2 godzin.
Zajęliśmy się z B. swoimi sprawami, aż tu nagle 18:50, zapala się żarówka. Popełniłam błąd! Gramatyczny! Panika. Być może może być tak, jak napisałam, ale poprawniej na pewno byłoby tak, jak nie napisałam. Anglistką nie jestem, języka w mowie nie używałam od ponad roku, wczytywanie się w teksty piosenek nie daje mi gwarancji obcowania z pełna poprawnością, a książki o dzieciach... Nic mnie nie usprawiedliwia.
P. radzi: wyślij jeszcze raz. Wysyłam. Jeśli zbankrutuję na sms-ach i nic nie wygram, to się zdenerwuję.
20:29 - zasiadam wygodnie z książką. Olśnienie numer 2 - mój tytuł jest za długi. Co z tego, że jest trafny, skoro jest za długi. Ma 13 słów, 41 liter, 57 znaków. Za dużo! Ale przecież tytuły albumów Fiony Apple, a potem Soulwax były jeszcze dłuższe.
skąd te nerwy? Przecież ja nawet nie ubóstwiam The Rolling Stones...

Moje nośne hasło nie wygrało. Wygrało niośniejsze - "Pit stop". You can't always get what you want.

piątek, 16 grudnia 2011

WTF?! (4)


Gnębię Internet w poszukiwaniu informacji i... na co trafiam? Zespół na "I" ma nowego wokalistę! Jeszcze nie zdążyłam odsłuchać pana JD Fortune'a, a tu już Ciaran Gribbin śpiewa!
Facet pisał teksty dla Madonny, śpiewał w chórkach Snow Patrol. Słucham więc wspólnego utworu, "Tiny Summer". Co to? Kojarzy mi się z Engelbertem Humperdinckiem, nic nikomu nie ujmując. OK, dam człowiekowi szansę, włączam koncert, nie pokaże, jak śpiewa klasykę. Cholera, to chyba jakieś karaoke. Głos to może i on ma, ale wygląda, jakby pierwszy raz wyszedł na scenę.
Zastanawiam się, co sprawia, że na przykład Fisha i Steve'a Hogartha cenię jako dwóch równorzędnych wokalistów Marillion, a do takiego Ciarana (raczej) nigdy się nie przyzwyczaję? Głos, charyzma, jednostkowy wkład w całość? Też. Emocje i szczerość, przede wszystkim. A ja tu ich nie czuję. Hutch był tylko jeden i podejrzewam, że nikt nie próbuje go zastąpić. No ale... o co chodzi? Ciemność widzę, ciemność.

czwartek, 15 grudnia 2011

Dziki szał

Jestem ostatnio strasznie monotematyczna i nie napiszę wcale, że najlepszy utwór na dobry początek dnia to "Mystify" z koncertu na Wembley, a najlepszy na dobry sen to "By My Side".
Ale muszę, muszę, muszę podzielić się swoją małą, przedświąteczną radością - przypomniałam sobie, że jest taka strona na "a" i tam można fajne rzeczy kupić. I kupiłam... DVD z koncertem na Wembley. Jeszcze tylko jakąś wielką plazmę i zestaw kina domowego wylicytuję... Inne płyty w oczekiwaniu na zakończenie licytacji. Zapisane w kalendarzu kiedy i która już mam, teraz trzeba jeszcze do kalendarza zaglądać i budzik nastawić.
Zastanawiał się mocno, czy w ogóle starać się o te płyty - bo nie będzie folijki, którą można zedrzeć na ulicy po wyjściu ze sklepu, bo nie będą TYLKO moje. Ale będą miały ślady użytkowania innych fanów INXS i... rozrywanie kopert i oczekiwanie na listonosza też jest fajne.
A najbardziej się cieszę, że jeszcze coś czuję...

sobota, 10 grudnia 2011

Man of simple pleasures





















Czyli ja. Dziś w bardzo prosty sposób sprawiłam sobie nieograniczoną radość. Już niemal zapomniałam, jakie to cudowne uczucie, gdy wracam do domu wyposażona w upragnione zdobycze. Dziś przyjemności były nawet dwie, każda w kwadratowym niedużym opakowaniu. Pierwsza to płyta "Kick" INXS zdobyta w mediatece. Leżała sobie taka samotna pośród albumów In-Grid i Enrique Iglesiasa - więc ją uratowałam stamtąd. Przy drugim razie poczułam radość sensownego wydania pieniędzy i wróciłam z drugą płytą INXS. Miałam do wyboru "Underneath the Colours", "Greatest Hits", "Kick", "X", "Elegantly Wasted". Wybrałam "X" - bo tu jest "By My Side", ale też "Suicide Blonde" i "Disappear".
Nie patrze na okładkę, bo jest koszmarna. Hutch pozujący na Supermana. P. mówi, że mu się nie podoba, ale macha noga przy "Lately".
Chyba nie sięgnęłabym do twórczości INXS, gdyby nie fragment książki Marka Niedźwieckiego: "22 listopada 1997 roku. Michael Hutchence odebrał sobie życie w pokoju hotelowym w Sydney, a ja przeżyłem szok. Był młody, niespełna 37-letni, przystojny, bogaty, popularny, a jednak nie chciał żyć."
Jak pisałam wczoraj, nie zwracałam wiele uwagi na INXS i w zasadzie sama nie wiem, dlaczego ten krótki fragment poruszył mnie na tyle, by pogrzebać w poszukiwaniu ich muzyki. I stało się, wpadłam jak śliwka w kompot. Tańczyłam, śpiewałam razem z płytami. I sprawdziłam w książce o trójkowej "Liście Przebojów", że "Elegantly Wasted" było na niej trzy lub cztery tygodnie i to w stanach dolnych "poczekalni". Co więc sprawiło, że ją zapamiętałam jako pierwsze wspomnienie związane z tą australijską grupą? Jest w ich muzyce jakiś dziki, nieuchwytny pierwiastek, który czyni ją przejmującą i niesamowicie porywającą.
Hutch, pozdrów ode mnie Największą Orkiestrę Świata.

piątek, 9 grudnia 2011

Wild and dangerous






























Zdaje się, że kiedyś pisałam, że nie lubię koncertowych DVD oglądać, prawda?
Otóż właśnie oglądam sobie taką koncertówkę - z niekłamaną przyjemnością, zahipnotyzowana, oczarowana, urzeczona i pukająca się w głowę, pytając dlaczego wcześniej nie słuchałam tego zespołu?
A oglądam "Live Baby Live" INXS, koncert zarejestrowany 20 lat temu w Londynie, na stadionie Wembley.
Kawał świetnej muzyki. I, ja bardzo przepraszam, że aktualnie, tu i teraz uważam, że świat nie widział bardziej charyzmatycznego lidera niż Michael Hutchence. Są inni, jak np. Dave Gahan z Depeche Mode, o podobnym rodzaju ekspresji, ale do lidera INXS boję się go porównać, bo jeszcze powiem coś nie tak i dopiero będzie.
Co ja wiem o INXS? Niewiele. Znam wiązankę greatest hits z "Never Tear Us Apart" na czele, ale dopiero dziś obejrzałam teledysk do tego utworu. Pamiętam "Elegantly Wasted" na trójkowej "Liście Przebojów" w 1997, duet Hutchence'a z Bono ("Slideaway"). Pamiętam krótką notkę w "Bravo" z informacją, że Michael Hutchence nie żyje, że powiesił się na pasku i że cierpiał na depresję...
Wracając do "Live Baby Live". Co jest tu, czego nie ma gdzie indziej? Może to ta charyzma, może ta perfekcyjna współpraca całego zespołu... Widać, że świetnie się bawią, że to kochają. A publiczność kocha ich. Hutchence niewiele musi robić, żeby uwieść ten cały tłum. Podobaja mi się montaż, dynamiczny i mało oczywisty (ale ja się chyba na tym za bardzo nie znam). Ujęcia są dobrane bardzo trafnie, a jako najlepszy tego przykład podam "Need You Tonight" - tam widać, ile się dzieje. Jest Dziko i niebezpiecznie. A ile frajdy to sprawia! I o to chodzi.
Momenty, momenty? Są, jest ich dwadzieścia jeden, od "Guns Inside" do "Devil Inside". A pod numerem siedem najlepszy moment: "By My Side". Obezwładniający. Jeśli od czegoś mam ogłuchnąć, to poproszę, żeby to było właśnie "By My Side".

czwartek, 8 grudnia 2011

War is over if you want it


Dziś mija 31 lat od śmierci Johna Lennona. Zmarł o 23:07 w wyniku ran postrzałowych zadanych mu przez Marca Chapmana, fana, który wierzył, że zabijając przejmie sławę swojego idola.
W dniu swojej śmierci Lennon powiedział: I'm not claiming divinity. I've never claimed purity of soul. I've never claimed to have the answers to life. I only put out songs and answer questions as honestly as I can... But I still believe in peace, love and understanding.
Mam takie zdjęcie: twarz mojego przyszywanego wujka, z papierosem w ustach, z gęstą czupryną tuz nad linią rzęs. I podpis: "Ance-Paul". Zostało zrobione pewnie w latach 70. Tak, kiedyś "było się" albo Lennonem, albo McCartneyem. Dziś tylko emo lub hipstertem.
Nie wiem dlaczego, ale John Lennon kojarzy mi się z Piotrusiem Panem, wiecznym chłopcem, który potrafił latać. Może więc dlatego, że tak jak niemożliwe jest latanie, niemożliwe jest osiągnięcie pokoju na świecie, o którym marzył i śpiewał Lennon?
Radio zagrało dziś "Happy Christmas (War is Over)": So this is Christmas and what have you done? Another year over...
A może warto wierzyć w utopię? Podobno święta to czas cudów, a świat bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje idealistów.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Najbardziej czadowa piosenka świata (cz. 1)

... marzę o tym, żeby znów puścić ją na pół gwizdka (całego mój sprzęt grający mógłby nie wytrzymać, nie mówiąc o sąsiadach). To będzie prawdopodobnie pierwsza piosenka, której tak posłucham kiedy w końcu znowu zostanę sama w domu. Głośno, głośno, głośniej! Jak latem w 2007 roku, kiedy budziła mnie prawie codziennie. Lepsze niż kawa i poranna gimnastyka, wystarczy potupać nóżką, pokiwać główką, pośpiewać (prościzna) i endorfiny płyną. Słonce wpadało do małego pokoju przy Otmuchowskiej, tyle nowego czekało mnie każdego dnia, tyle marzeń, oczekiwań...
Kocham brytyjską muzykę i nawet tych nowych, mocno ufryzowanych zwiastujących Nową Erę chłopców. Ich dziwne teledyski i wąskie spodnie. Jest w nich coś takiego, co porywa; nawet mnie, zbyt poważną, mało spontaniczną i nudną.
Tytuł może sugerować polityczne znaczenie, coś, czego szukałam w mojej pracy magisterskiej. Może wzywać do rebelii, rewolucji, ale tak naprawdę jest obrazkiem z burzliwych nocy spędzonych w rodzinnym mieście muzyków, Leeds. Niech każdy widzi, co chce. I jedno, i drugie jest bardzo rock'n'rollowe, butne, nieuczesane. Niech żyje rock'n'roll!
W jednej z wersji coverujących tę piosenkę wers to borrow a pound for a condom został zmieniony na to borrow a pound for a bus home. Rock'n'rollowcy chodzą piechotą trzymając za rękę swoje dziewczyny.
I dlatego uważam tę piosenkę (stan na dziś i na teraz)za najbardziej czadową na świecie: proszę podkręcić gałki, "I Predict a Riot" Keiser Chiefs.

czwartek, 1 grudnia 2011

WTF?! (3)


Czy kiedy napiszę, że podoba mi się nowy album Korna ktoś będzie tu jeszcze zaglądał?
Hm, może i nic dziwnego w tym by nie było, gdyby nie to, że dziesiąty album grupy, "The Path of Totality", został wyprodukowany przez twórców dubstepu i electro house'u.
Jasne, muzycy mają gdzieś opinie konserw zwanych fanami wydawane jeszcze przed przesłuchaniem płyty. Dwadzieścia lat temu na Metallikę też się wszyscy zżymali, że już nie jest sobą.
Ale hej, nie jest tak źle! Brzmi to bardzo kukurydzianie, melodia charakterystyczna jest, trochę grzałek (podobno zima tuż tuż), zaśpiew odpowiedni. A te kilka zgrztów... nie słychać. Najlepszym przykładem jest wybrany na singiel "Narcissistic Cannibal". Tylko taka refleksja mnie naszła, że w teksty Jonathana Davisa nie wsłuchuję się od dobrych sześciu lat.
Trudno mi cokolwiek więcej powiedzieć, bo na dubstepie nie znam się zupełnie. Wiem, że mi się podoba, a to chyba najważniejsze. Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek to powiem. Ale Lubię niespodzianki :D Chociaż podejrzewam, że nie będę wracać do "The Path of Totality" tak często jak do "Issues" czy "Follow the Leader". No i nie polecam słuchania przed snem.