piątek, 31 grudnia 2010

Podsumowanie roku

Utwór roku według "New Musical Express":
10. Bury! Pts 2+4 - The Fall
9. Night - Zola Jesus (moja faworytka w tym zestawie, zdecydowanie)
8. Heathen Child - Ginderman
7. Swim (To Reach the End) - Surfer Blood
6. Stylo - Gorillaz
5. We Used To Wait - Arcade Fire
4. Power - Kayne West
3. Tight Rope - Janelle Monae
2. XXXO - M.I.A.
1. Spanish Sahara - Foals

I moja ulubiona trójka:
3. Silver Rider - Robert Plant
2. Radioactive - Kings of Leon ( a jednak, nie dali rady)
1. Peter Pan R.I.P. - Kula Shaker

...i oby nowy, muzyczny rok był lepszy niż ten, który własnie się kończy :)

wtorek, 28 grudnia 2010

Święta...


...były lepsze w latach 80. "Christmas Was Bettrer in the 80's", śpiewa na swoim ostatnim singlu zespół Futureheads. Dla mnie Święta były lepsze jednak w latach 90., z oczywistych przyczyn. Ale i tak mają rację; dzieciństwo i Święta Bożego Narodzenia to cudowny czas. Dziś już nikt nie każe nam iść szybciej spać w oczekiwaniu na prezenty, nikt nie śpiewa, nie czeka na pierwszą gwiazdkę. Śniegu chyba nadal jest dużo (chociaż dwadzieścia jeden lat temu Steve Hogarth śpiewał, że it might never snow again in England, więc może na wyspach coś się zmieniło...), ale chyba jestem już za duża na zabawę w nim...

Living dreams and holidays
And I won't forget those tiny flashing lights
Flash big trees and snowball fights
Happy days and silent nights


Może trzeba mieć w domu Małego Człowieka, żeby dawna magia wróciła?

P.S. Chociaż jestem za duża na sanki i może nie byłam do końca grzeczna, Pan Mikołaj przyniósł mi wspaniały prezent: pierwszą książkę Marka Niedźwieckiego o trójkowej "Liście Przebojów". Gdy byłam mała, a książkę można było kupić w księgarniach, nie byłam zainteresowana. Kiedy już jestem duża, nakład książki jest dawno wyczerpany. Ale, jak wiadomo, w Święta cuda się zdarzają.

czwartek, 16 grudnia 2010

Bez komentarza

Magazyn "Time" ogłosił jedno z "ubrań" Lady Gagi kreacją roku. "Ubraniem" było surowe mięso, które Gaga przyodziała na tegoroczne rozdanie MTV Video Awards.
Gratuluję gustu. I Lady Gadze i magazaynowi "Time".

wtorek, 14 grudnia 2010

Wypisane na czole

Wiele dni temu ujawniło się pierwsze (a w zasadzie drugie nagranie, jeśli liczyć nagranie tytułowe) z albumu "Let England Shake" PJ Harvey.
I co? Pierwsze dźwięki wbijają w ziemię. Polly jest bliżej awangardy! Dopiero potem śpiewa coś, co można zanucić. Taka trochę Warszawska Jesień. Kolejny album, kolejne zaskoczenie. Cóż, powinnam być przyzwyczajona. Zmiany Polly Jean ma wypisane na czole...
Zanim jednak przyzwyczaję się do "Written on the Forehead", bo taki właśnie tytuł nosi to nagranie, trochę czasu minie.
A do premiery całego albumu jeszcze tylko dwa miesiące. Bać się?

sobota, 11 grudnia 2010

Mucha nie siada

Wiele lat temu była kiedyś taka piosenka śpiewana przez K.A.S.Ę., "Reklama". Reklama, reklama, pranie mózgów już od rana...
Nawiązując pośrednio do tamtych słów: od jakiegoś czasu słyszę w radiu reklamę pewnego konta internetowego. Reklamują je na zmianę Maria Peszek i Andrzej Smolik. Ona mówi: nie mam czasu na seks, a tym bardziej na inne pieprzoty..., on natomiast: nie lubię dużo mówić, wolę robić muzykę...
W ostatnich miesiącach nie przypominam sobie żadnej reklamy z udziałem muzyków. Nie mam telewizora, więc może sporo mnie omija. Muzycy to osoby znane tak samo jak aktorzy czy inni celebryci, ale ich udział w reklamie tak troszkę mnie potrącił. Że Smolik w reklamie? No nie, bez sensu, po co mu to? Tak myślałam do momentu, w którym trafiłam na wywiad z Anną Muchą ("Wysokie Obcasy Extra", nr 1/2010). Co prawda mówiła w nim o udziale w programach o tańczeniu i śpiewaniu, ale myślę, że jej słowa można przełożyć również na udział w reklamach. Wszystko, co nie wiąże się ze Sztuką jest sprzedaniem się i w ogóle urąga Artyście, jest mało ambitne i niegodne. Solidne rzemiosło jest w odwrocie, są czynności, których nie należy się tykać. Mucha zrobiła to dla kasy. I zabawy. Peszek i Smolik też? Niech im będzie. Pora chyba trochę otworzyć umysł.
Jesteśmy dokładnie tacy, jak programy, które chcemy oglądać w telewizji. I reklamy, których odbiorcami jesteśmy. Minęły już niestety czasy, kiedy reklamy po prostu reklamowały produkt. Teraz reklama musi mieć swoje stale powielane hasło, swoją twarz. Produkt ma się kojarzyć.
Ciekawe, czy doczekamy się czasów, kiedy nasza ludzka mentalność przestanie karać Artystów (i innych takich na "C") za chęć dobrej zabawy i posiadanie konkretnych pieniędzy? Czy na pewno tylko Artysta głodny jest wiarygodny?

wtorek, 7 grudnia 2010

Uczta Rybna




























Złe wieści. Fish przyjeżdża po raz kolejny do Polski, tym razem na osiem koncertów. Bliższe szczegóły nie są jeszcze znane, poza tym, że będzie to raczej druga połowa marca.
Mam nadzieję, że nie przyjedzie do Wrocławia, przynajmniej nie będę żałować, jeśli przez Dorosłe Życie w pakiecie z Obowiązkami nie będę mogła dotrzeć. Ale... stanę na rzęsach, a nuż się uda.
A na razie, na pocieszenie, relacja z wrocławskiego koncertu z 22. października 2007 roku:

Są tacy artyści, którzy są w Polsce kultowi. I są tacy artyści, dla których Polska jest miejscem kultowym. I to nie tylko z powodów artystycznych. Ale o tym potem. Czy to aby na pewno możliwe? Owszem.

Jak dobrowolnie ominąć takie wydarzenie, jakim jest przyjazd Legendy? Legenda co prawda zjawia się u nas dosyć często, ale nigdy jeszcze na taką skalę. Legenda mogłaby przyjechać na dwa, góra pięć koncertów, ale nie - legenda daje ich w naszym kraju raju od razu dziesięć. Słownie: dziesięć. Jeśli każdy był tak znakomity jak ten, na którym dane było być mi zobaczyć, to... Szczerze mówiąc, zazdroszczę muzykom, którzy mają okazję grać tę przepiękną muzykę i słuchać siebie nawzajem. No i słuchać i towarzyszyć Legendzie. Proszę Państwa, Fish.

Trasa, z jaką Ryba objeżdżła świat nosi nazwę "Clutching at Stars" - i łączy tym samym tytuł płyty dawnego zespołu wokalisty, Marillion, z 1987 roku oraz tytuł najnowszej, trzynastej już solowej płyty - "13th Star". Pomysł grania starych utworów zespołu na koncertach w dwudziestą rocznicę ukazania się płyty znany był już u Fisha, choćby z trasy "Return to Childhood" z piosenkami z "Misplaced Childhood".

Przed Legendą we Wrocławiu zagrał zespół Retrospective, który sprytnie wpisał się w estetykę marillionową. Ich muzyka łączyła to, co najlepsze w tzw. progresywnym graniu w ciągu ostatnich trzydziestu lat. Od Yes, Genesis, poprzez oczywiście Marillion, aż do współczesnych - jak choćby Riverside. Ich kompozycje brzmiały równie ciekawie w wersji czysto instrumentalnej, jak i z wokalem. Co ciekawe, wokalem intrygująco grunge'owym; być może nieświadomie Staley'owym z vedderowską manierą. Szkoda tylko, że jako support nie nawiązali publicznością żadnego kontaktu pozamuzycznego - wyłączając jedno "dziękujemy" na koniec. Co nie zmienia faktu, że było interesująco. Klawiszowe smaczki, gitarowe przekomarzania, pulsujący bas i potężna perkusja. To się nazywa trzęsienie ziemi. A potem napięcie już tylko rosło.

Naocznie, empirycznie i komisyjnie zostało stwierdzone, że Legenda w bardzo dobrej formie jest. Uśmiechnięty od ucha do ucha, przytupujący, tańczący. Ubrany w spodnie w prawie szkocką kratę (i prawie nie zawsze robi wielką różnicę) i koszulkę ze znaną z okładki "13th Star" gwiazdą. Otulony chustą i rozanielonymi spojrzeniami fanów.

Teksty oczywiście zostały odśpiewane i to niemal jak rockowe hymny. Świetne zgranie muzyków. Rodzinna atmosfera. Jakbyśmy znali się od zawsze. Proponuję rzeczywiście zrobić wspólnie tę reklamę żubrówki.

Zaczął od "The Story Behind the Wall". Potem "The Circle Line", czyli coś z nowej płyty. A dalej już płynęło samo: "So Fellini", "Sugar Mice", "Make it Happen", "The Perception of Johnny Punter", "Cliche". To, co najlepsze z Rybnych dań.

Niesamowita magia, niesamowity kontakt i przepływ pomiędzy umysłami. Piękne, poruszające fragmenty i rockowa zadziorność. Fish śpiewa całym sobą, każdym nerwem, każdym najczulszym punktem serca i duszy. Dzieli się z nami swoimi doświadczeniami, przeżyciami, wspomnieniami. Warstwę wokalną ubarwia wymownymi gestami i mimiką. Nie mówiąc już o ponadnarodowych opowieściach łączących Polaków i Szkotów. Kto by przypuszczał, że Fish mając 16 lat, kupował w lokalnym sklepiku za 2 funty i 99 pensów żubrówkę? I że do dziś jest jej wielkim fanem? Więc o co innego może ze sceny poprosić barmana? "Six zubrovkas". Bo co poza tym mają wspólnego Polacy i Szkoci? Romantyzm, pasję; wszyscy lubimy się dobrze zabawić i jesteśmy tak samo popieprzeni. Na zdrowie, cheers.

Była tez przechadzka pomiędzy publicznością w czasie "Vigil in a Wilderness of Mirrors", utworu tytułowego z pierwszej solowej płyty artysty. Z jednej strony gest ten koresponduje z tekstem mówiącym o głosie w tłumie, a z drugiej - traktowany jest jako wyraz zaufania.

Kto choć trochę zna biografię Fisha, wie, że bez pochwalenia urody polskich kobiet obyć się nie mogło. Tak, wszystkie czujemy się przez niego kochane. Był też taniec Fish - disco poprzedzony opowieścią o wypadku w bydgoskiej Filharmonii ubiegłego wieczora. Było wspólne klaskanie (tu nie było przebacz; ci, którym się nie chciało zostali bezlitośnie wytknięci palcami) i odśpiewane w typowo polskim stylu "sto lat" oraz skandowane "dziękujemy". Fishowi brakowało uśmiechu, ale też wyraźnie widać było, że mile łechcemy tym jego ego.

Czego chcieć więcej? Ten koncert był jak rytuał przejścia; pomost pomiędzy wiarą a doświadczeniem. Wrocław był szósty w kolejności na mapie koncertowej polski, ale Legendę najwyraźniej ekscytuje ponowne zapoznawanie się ze słuchaczami. Można by się zastanawiać na ile w Artyście o takim dorobku jeszcze pasji i chęci dla rozwrzeszczanych ludzi. Ale nie ma w nim kokieterii ani zakłamania. To jeden z tych wokalistów, dla których każdy występ przed publicznością to akt wiary. Zacytuję raz jeszcze Tomasza Beksińskiego: "Ryba wypłynęła na szerokie wody". I znakomicie się w nich czuje. I spotyka w niej bratnie dusze!

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Piosenka okazjonalna


I coraz bliżej święta. Wyjątkowa ciężarówka coca-coli znów jedzie, tym razem w rytm "Shake Up Christmas" zespołu Train. Pat Monahan, wokalista grupy, tym razem nie śpiewa tak jak nas do tego przyzwyczaił, ale nic to - grunt, że magia jest.
Świąteczny singiel wydał też Coldplay. "Christmas Lights" to taka ładna piosenka oczywiście o zbawiennej i cudotwórczej mocy świąt Bożego Narodzenia.
Będzie co dodać do listy obowiązkowej w przyszłych latach, gdzie od lat królują między innymi Mariah Carey ("All I Want for Christmas Is You"), Cliff Richard ("Christmas Time, Misteltoe and Wine"), Bing Crosby ("White Christmas". Wszyscy bierzemy udział w sezonie wałkowania "Last Christmas" Wham!, która potrafi już w lipcu zwiastować nadchodzące wielkimi krokami święta. Do moich faworytów piosenek okazjonalnych należy "Christmas Time (Don't Let the Bells End)" The Darkness. Ot, magia obcisłych spodni i gołej klaty. Piosenka wraz z teledyskiem tak kiczowata, że aż urocza.
Piosenka świąteczna musi być obowiązkowo melodyjna, pobrzmiewająca dzwoneczkami, radosna. Musi opowiadać o tym, że Boże Narodzenie to czas, na który przypada największa ilość cudów na metr kwadratowy. W teledysku pada śnieg, płonie ogień w kominku, ulicami przechadza się nadmierna ilość Mikołajów.
Jest też oczywiście w żelaznym zestawie coś zupełnie wyjątkowego: Band Aid, który dwadzieścia pięć lat temu nagrał "Do They Know It's Christmas?". Dochód ze sprzedaży singla był przeznaczony na pomoc dzieciom w Afryce. Autor utworu i spiritus movens całego przedsięwzięcia, Bob Geldof, przyznał ostatnio, że nie może już tej piosenki znieść. Nawet wyjątkowe utwory czasami spotyka marny los.
Niestety, jarmark świąteczny ma i może mieć tylko jedną ścieżkę dźwiękową. Na szczęście jej cechą charakterystyczna jest to, że gra tylko raz w roku. I że niedługo się skończy.