sobota, 10 grudnia 2011

Man of simple pleasures





















Czyli ja. Dziś w bardzo prosty sposób sprawiłam sobie nieograniczoną radość. Już niemal zapomniałam, jakie to cudowne uczucie, gdy wracam do domu wyposażona w upragnione zdobycze. Dziś przyjemności były nawet dwie, każda w kwadratowym niedużym opakowaniu. Pierwsza to płyta "Kick" INXS zdobyta w mediatece. Leżała sobie taka samotna pośród albumów In-Grid i Enrique Iglesiasa - więc ją uratowałam stamtąd. Przy drugim razie poczułam radość sensownego wydania pieniędzy i wróciłam z drugą płytą INXS. Miałam do wyboru "Underneath the Colours", "Greatest Hits", "Kick", "X", "Elegantly Wasted". Wybrałam "X" - bo tu jest "By My Side", ale też "Suicide Blonde" i "Disappear".
Nie patrze na okładkę, bo jest koszmarna. Hutch pozujący na Supermana. P. mówi, że mu się nie podoba, ale macha noga przy "Lately".
Chyba nie sięgnęłabym do twórczości INXS, gdyby nie fragment książki Marka Niedźwieckiego: "22 listopada 1997 roku. Michael Hutchence odebrał sobie życie w pokoju hotelowym w Sydney, a ja przeżyłem szok. Był młody, niespełna 37-letni, przystojny, bogaty, popularny, a jednak nie chciał żyć."
Jak pisałam wczoraj, nie zwracałam wiele uwagi na INXS i w zasadzie sama nie wiem, dlaczego ten krótki fragment poruszył mnie na tyle, by pogrzebać w poszukiwaniu ich muzyki. I stało się, wpadłam jak śliwka w kompot. Tańczyłam, śpiewałam razem z płytami. I sprawdziłam w książce o trójkowej "Liście Przebojów", że "Elegantly Wasted" było na niej trzy lub cztery tygodnie i to w stanach dolnych "poczekalni". Co więc sprawiło, że ją zapamiętałam jako pierwsze wspomnienie związane z tą australijską grupą? Jest w ich muzyce jakiś dziki, nieuchwytny pierwiastek, który czyni ją przejmującą i niesamowicie porywającą.
Hutch, pozdrów ode mnie Największą Orkiestrę Świata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz