środa, 1 sierpnia 2012

Monsieur Provocateur


Mając do wyboru dwie książki, znalezione w bibliotece tego samego dnia, grzecznie stojące obok siebie w dziale "nowości", jako pierwszą przeczytałam tę mniej oczywistą. A była to biografia Serge'a Gainsbourga pióra Sylvie Simmons.
Dziwne, że ukazała się w Polsce dopiero w tym roku, bo została napisana ponad dziesięć lat temu.
OK, przyznaję, o Gainsbourgu wiem tyle, ile przeczytałam przy okazji tekstów o Jane Birkin, Charlotte Gainsbourg czy innych wykonawców śpiewających jego piosenki. Wiem, że "Je t'aime... moi non plus", że skandal, że Brigitte Bardot, że kult w ojczyźnie, że uroczy brzydal.
Na kilka miesięcy przed książką obejrzałam film, który przybliżył mi postać Pana Degenerata: "Gainsbourg" Joanna Sfara z 2010 roku. Porywający, klimatyczny, wszech ogarniający. No i Leatitia Casta już chyba zawsze będzie kojarzyć mi się z Brigitte Bardot niż ona sama.
Książka opiera się z wiadomych względów na wspomnieniach, głównie Jane Birkin, ale też na wypowiedziach muzyków, dla których Serge otworzył muzyczne drzwi. Jednak mając porównanie z kopalnią faktów i cytatów, jaką była biografia Johna Lennona, mam wrażenie, że biografia Gainsbourga ślizga się po powierzchni. Ot, Serge nagrał płytę, napisał coś dla Jane, urodziło mu się dziecko. Podejrzewam jednak, że ma to jakiś związek z dostępnością do źródeł. Chyba nie ma na świecie tylu Sergologów co Lennonologów. Nie zmienia to jednak faktu, że książkę czyta się jak świetną, trzymającą w napięciu powieść. I że pewnie tyle wystarczy przeciętnemu słuchaczowi muzyki, który zna Serge'a, tak jak ja, z "Je t'aime..." i "Ballade de Melody Nelson". I tym, którzy chcą się dowiedzieć, co wspólnego ma Gainsbourg z Salvadorem Dali.
Kolejny artysta, który, choć niepewny siebie, rzucił na kolana tłumy. Zastanawiający fakt...
Słucham teraz jego piosenek. Z Jane, z Brigitte, solo. Czytam, że jest ikoną. A jednak ta przeklęta bariera języka dzieli nas. I nie do końca rozumiem, co chciał przekazać. Mogę tylko powiedzieć, że ładne, wpadające w ucho. Cudne mruczanki. Po francusku nawet ten, kto nie potrafi śpiewać brzmi tak, jakby potrafił.
Teraz pewnie siedzi sobie z Borisem Vianem, Jimem Morissonem i Lucy Gordon. Piją, palą i przeżywają drugą młodość. Dobrze się bawią, bo o to w końcu chodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz