czwartek, 27 czerwca 2013

"I threw that piece of junk away...", czyli o nowym singlu Placebo

Moją reakcję po wysłuchaniu pierwszego singla z mającej ukazać się we wrześniu płyty Placebo najlepiej oddałby rysunek - lekko zażenowana dziewczyna ze spuszczoną głową, opuszczonymi w rezygnacji ramionami , zmarszczonym nosem i dymkiem z krótkim i znaczącym "uch".
"Too Many Friends" to piosenka lekka, łatwa i przyjemna. Tak bardzo radio-friendly, jak chyba nigdy nie był zespół na "P". Piosenka zaczyna się na domiar złego od słów, które wydają się być ponurym żartem - jak odrzut nagrany nad ranem, po mocno zakrapianej nocy, przy zupełnej nieświadomości śpiewającego bycia nagrywanym.
Ten zespół nagrał trzy genialne, dwie bardzo dobre płyty i jedną, której nie słuchałam od roku wydania, czyli od 2009, a także płytę z coverami, więc się nie liczy. Od ostatniej genialnej płyty z 2003 roku jest tylko zjazd. "Meds" była już tylko bardzo dobra (i to momentami), a z "Battle for the Sun" została dla mnie "kings of Medicine", a dla mas "Ashtray Heart" grane czasami w radiu.
Gdzie się podział mężczyzna z fioletowymi powiekami? Gdzie rozpusta, grzeszne przyjemności i hedonistyczne uciechy? Gdzie płciowa niejednoznaczność ("Ladies and gentelman, we are ladies and gentleman from Placebo") dodająca smaku tekstom o zagubieniu, samotności i przegranych miłościach? i w końcu - gdzie są dobre utwory?
Nie ma i nie będzie.
Coś się zmieniło bezpowrotnie. I choć wiem, że tak być musi, to jako zdeklarowanej fance zespołu, za który w latach 1998 - 2007 dałabym się poćwiartować, jest mi zwyczajnie przykro.
"Too many Friends" zapowiada album "Loud like Love". Do września jeszcze kawał czasu, a mnie to czekanie nie ekscytuje. Teaser albumu wcale nie zapowiada jakiegoś przełomu ani niczego ekscytującego. Mam nadzieję, że chociaż da się z niego wykroić chociaż jeden godny zapamiętania utwór, bo inaczej ten zespół dla mnie przepadnie. Na amen. I jak zawsze zostaną wspomnienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz