czwartek, 6 września 2012

Sir Kawałek Cholery

Właśnie przeczytałam tę drugą książkę, o której pisałam przy okazji postu o Monsieur Gainsbourgu. Tę bardziej oczywistą - "Paul. McCartney. Życie" Petera Amesa Carlina.
Jestem ciut rozczarowana. W porównaniu z biografią Johna Lennona - kopalnią wiedzy, tu mamy raczej dość powierzchowny przegląd suchych faktów z życia "tego miłego" Beatlesa. Jak tu zmieścić 70 lat życia na 330 stronach?
dyby ktoś chciał dowiedzieć się czegoś o samym macierzystym zespole, polecam biografię Lennona. Biografia McCartneya tylko jakby uzupełnia wyżej wspomnianą.
Beatlesi Beatlesami, ale co z Paulem?
Jego kariera po największym zespole świata jest prześledzona tez jakby pobieżnie. Niby wszystko jest na swoim miejscu, wszystko się zgadza, autor przytacza daty, fakty, miejsca. Ale czegoś brakuje. Przykład. Byłam ciekawa, jak doszło do współpracy McCartneya z Michaelem Jacksonem - kto był pomysłodawcą duetu, czy znali się wcześniej? A tu nic, Jackson po prostu przyszedł do studia i nagrał z Paulem "Say, Say, Say". Wielka filozofia, nie? Intrygowało mnie też, ile będzie napisane o jego wegetarianizmie i walce o prawa zwierząt. Z książki wynika, że to żona Linda przodowała w tego typu przedsięwzięciach. W końcu Linda to "nowa królowa wegetarianizmu, wydająca bestsellerowe książki kucharskie". Ale oboje "byli działaczami na rzecz ochrony środowiska". I - tak, "wychowali wszystkie dzieci na wegetarian".
Swoją drogą, nie wiedziałam, że Macca ma czwórkę dzieci i jedno przybrane...
Obraz samego Paula, jaki wylania się z książki, jest dość daleki od powszechnych wyobrażeń na jego temat. To on był tym miłym i grzecznym, to on miał najbardziej niewinną twarz w zespole, to on nie wadził nikomu, z nikim się nie kłócił. Jednym słowem, ciepły i zwyczajny był przeciwieństwem naburmuszonego Johna Lennona. A tu - niespodzianka. Z lektury wynika, że Paul był bardzo ambitny i zdeterminowany, by osiągnąć sukces. Był (jest?) perfekcjonistą, który zrobi wszystko, by osiągnąć cel. Do tego był geniuszem w kreowaniu wizerunku własnego i kolegów, genialnym Pr-owcem, który potrafił naprostować każdą wpadkę.
Kiedy czyta się zdania w stylu: George, młodszy braciszek, nigdy nie był wystarczająco wyrafinowany ani spełniony, to... Przyznacie, był fantastycznym kreatorem samego siebie. Kto by się po nim tego spodziewał?
Niemniej jednak, abstrahując od spraw spoza sceny, Paul nadal tworzy, a napisał już w swoim życiu kilka niezłych kawałków. Oglądałam fragment jego występu na uroczystości zamknięcia olimpiady; facet nieźle się trzyma. Co z tego, że farbuje włosy, a i twarz jakaś nieadekwatna do wieku. Głos nadal ten sam, nie do podrobienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz