środa, 6 lutego 2013

...jest impreza

Chciałabym powiedzieć, że przydarzyło mi się coś fajnego - muzycznego, ale... Tak się składa, że w moich uszach nadal starocie.
Na fali "Listów" Johna Lennona w kółko słucham The Beatles.
Ostatnio śnili mi się Krystyna Prońko i Andrzej Zaucha. Pani Krystyna karmila moje dziecko, a pan Andrzej celował we mnie palcem wytatuowanej ręki. Hm. O ile pani Krystyna mogła zasiedzieć się w mojej głowie na skutek przeczytanego ostatnio wywiadu z nią w "Zwierciadle", o tyle nie wiem, skąd się wziął drugi bohater snu.
Kilka dni temu oglądałam po raz pierwszy teledysk do "By Crooked Steps" Soundgarden. Mam duże wrażenie niedostosowania obrazu do muzyki, ale może ja po prostu nie mam do siebie takiego dystansu, jak muzycy zespołu. W obrazie przewija się niezła impreza, długie blond włosy powiewają w rytm gitarowych riffów. Impreza a.d. 2013. W imprezie a.d.2005, także mocno amerykańskiej (choć wydźwięk piosenki mocno antyamerykański), jest podobnie - pobłyskują kolczyki, spódniczki są krótkie, a dziewczyny piękne (po amerykańsku). To tło utworu "B.Y.O.B." System of a Down. A potem przypadkiem (przecież nie ma przypadków!) trafiłam na "You Don't Fool Me" Queen, a tam, a jakże, impreza. I to od razu widać, że brytyjska, a do tego lekko przykurzona, bo z 1996 roku... I ta impreza jest moją zdecydowaną faworytką, tu dzieje się zdecydowanie najwięcej. Podobne podrygiwanie pamiętam z dyskotek z czasów podstawówki. Do tego teledysk - jeden z pierwszych, jakie pamiętam - Viva Zwei była oknem na świat. Piosenka mi się nie za bardzo wtedy podobała, co z resztą zmieniło się po latach. Sam obraz, tak mi się teraz wydaje, był lekko szokujący dla małoletnich oczu. O rety, oni się całują! (żeby tylko). Zastanawiałam się, czy ten chłopak mi się podoba, czy jednak nie (dziś już znam odpowiedź). I to dziewczyna była tą złą.
Jakie czasy, taka impreza.
A wracając do pierwszego zdania - zapomniałam o nowym utworze Depeche Mode. "Heaven" zapowiada album "Delta Machine", który już pod 26. marca trafi do sklepów. Po pierwszym przesłuchaniu - konsternacja. Niby elektronika, ale łagodzą ją analogowe klawisze. Głos w wysokiej formie, jak zwykle. Hm, pomyślę o tym jutro. A jutro, tj. następnego dnia, zespół pokazuje teledysk... i znów konsternacja. Czy ja widzę wąs? Ach, jak ten facet się rusza! Czas ich też nie oszczędza, choć i tak wyglądają lepiej niż np. w teledysku do "Shake the Disease" . Gonitwa myśli. A sama piosenka... im dłużej słucham, tym bardziej jestem zasłuchana. I coraz bardziej "Heaven" chwyta mnie za serce. Zaczekam na nową płytę, zanim podejmę się prób upychania Depeszów gdziekolwiek. Po "Wrong" nauczyłam się nie oceniania płyty po pierwszym utworze.
Czekam też na albumy Nicka Cave'a (posłuchajcie "Jubilee Street"!) i Stevena Wilsona.
Nowy utwór Bon Jovi zepchnie Bruce'a Springsteena z piedestału "the great american rock song". Jon Bon Jovi, w przeciwieństwie do Dave'a Gahana, nie zmienia się wcale. Poza tym, że kiedyś pisał fajne piosenki, a teraz już nie bardzo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz