sobota, 9 kwietnia 2011

Cenzor też człowiek i czasem ma rację


Chiny. Kraj, który w oczach świata chce być troszkę bardziej demokratyczny niż jest, ale koniec końców trzyma swój naród w kagańcu i na krótkim łańcuchu. I nie tylko sami Chińczycy są ograniczani w swoich działaniach. Kilka dni temu w Chinach grał koncerty Bob Dylan. Nie byłoby w tej informacji nic szczególnego, gdyby nie fakt, że cenzor musiał wcześniej poznać setlistę artysty - części utworów nie zatwierdził. Dylan, współautor fermentu i kontrrewolucji lat 60., mógłby przemycić niemile widziane przez chińskie władze treści. Wszystko dlatego, że rok temu podczas koncertu Bjork po wykonaniu utworu "Declare Independence" wezwała Tybet do przebudzenia. A co to, to nie, tak być nie może. Chiny chciały być takie fajne, chciały pokazać, że nie jest tam tak strasznie, jak to piszą i pokazują, i pozwolili jej na występ, a ona zrobiła im taką niespodziankę. Przykre. Miarka się więc przebrała, cenzor odzyskał pracę. Widać artystom nie wolno luzować smyczy. Więc Bob Dylan, legendarny bard, dostał szlaban na kilka swoich utworów.
Chińskie władze same strzeliły sobie w ten sposób w kolanu - przecież zakazany owoc smakuje najlepiej. A z drugiej strony... mają rację: artystów należy się bać. Sztuka to broń, wiadomo. Już nieraz zasiała wątpliwości i zmieniła bieg historii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz