czwartek, 28 kwietnia 2011

Heaven beside you


Kończy się kwiecień, miesiąc dwóch smutnych rocznic. Najpierw Kurt Cobain, potem Layne Staley. Wiadomości o śmierci tego pierwszego nie pamiętam, miałam dziewięć lat, za mało jeszcze by wiedzieć kim Cobain był, jak wiele wniósł do świata muzyki i za mało, by wiedzieć, że za cztery lata płyta "Unplugged in New York" przewróci mój świat do góry nogami. Mimo tego od Nirvany wolałam pozostałą "świętą trójcę" grunge'u: Soundgarden, Pearl Jam i Alice in Chains. No własnie, Alicja... Moment, w którym usłyszałam, że Layne Staley nie żyje pamiętam aż za dobrze. Była noc z 20. na 21. kwietnia 2002 roku. Swoim zwyczajem słuchałam nocnych audycji w radiu. Godzina 3:20. Piotr Stelmach mówił, że Staley nie nagra już żadnej płyty, a ja miałam nadzieję, że to jednak nie znaczy to, czego można się domyślać.Każdego dnia marzyciele umierają, by zobaczyć, co się dzieje po drugiej stronie, mówił. Staley został znaleziony martwy w swoim domu w Seattle, dwa tygodnie po śmierci. Umarł tego samego dnia, co Cobain, 5. kwietnia. Pewnie przypadek, ale... w ten sposób jeszcze umocnił swoją legendę. Przyczyna? Narkotyki. Z nałogiem wokalista zmagał się od lat. Nie rozumiem, co to za machina, która odrywa ludzi od ziemi, oddziela życie od śmierci, pisałam tamtej nocy. Minęło dziewięć lat, ja nadal nie rozumiem.
Czasami słuchając Alice in Chains łapię się na tym, że brakuje mi świadomości, że Staley gdzieś tam jest, że może podśpiewuje przy goleniu miedzy jedną działką a drugą. Zawsze to dawałoby nadzieję, że może jednak jeszcze kiedyś stworzy coś wyjątkowego. Alicja gra dalej, z innym wokalistą. Ja nadal nie mogę się przemóc, by przesłuchać całą płytę "Black Gives Way to Blue" nagraną w 2008 roku z Williamem DuVallem. Może kiedyś.
Jest kwiecień 2011 roku, a ja dowiaduję się o kolejnej bezsensownej śmierci. I jakże bliskiej dwóm poprzednim. 8. marca, z przedawkowania narkotyków, zmarł Mike Starr, pierwszy basista i współzałożyciel Alice in Chains. Był ostatnią osobą, która widziała Layne'a Staleya żywego, w przeddzień śmierci. Podobno obwiniał się, że tamtego 4. kwietnia nie zadzwonił po pomoc.
Teraz cała trójka gra w Największej Orkiestrze Świata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz