wtorek, 26 czerwca 2012

Mroczne cienie

Po raz pierwszy od półtora roku byłam w kinie. Padło na "Mroczne cienie" Tima Burtona. Film spodobał mi się już po przeczytaniu notki i sprawdzeniu obsady aktorskiej. Wampiry, wilkołaki, tajemnice, mrok, Johnny Depp, Eva Green, muzyka Danny'ego Elfmana.
Przed filmem 25 minut reklam, a wśród nich trailer "Rock of Ages". Musical, w jednej z głównych ról pasujący tam jak pięść do nosa Tom Cruise śpiewający (?) "Wanted Dead or Alive" Bon Jovi. I ktoś dziwnie przypominający Aleca Baldwina. Historia dwójki młodych ludzi, których połączy miłość i jedno marzenie. Amerykański sen. Od pucybuta do milionera. Państwu już dziękujemy.
O, w końcu zaczynają się "Mroczne cienie". Mmmm, "Nights in White Satin" The Moody Blues. W systemie dolby surround brzmi lepiej niż kiedykolwiek. Tozdecydowanie jedna z najpiękniejszych kompozycji na świecie. Trudno uwierzyć, że ma już 45 lat...Jej autor, Justin Hayward, napisał ją w wieku 19 lat. Gdzie są dziś tak młodzi i dojrzali faceci? Sam przyznał, że to piosenka autobiograficzna; akurat skończył się jego poprzedni związek i zaczął następny.
Wróćmy jednak do filmu. Barnabasa Collinsa mógłby z powodzeniem zagrać, zamiadt Johnny'ego Deppa, Jack White. Zjawiskowa Eva Green w pewnym momencie wygląda jak Marilyn Manson. Sa też hippisi i... Alice Cooper ("Znałem jedną Alice Cooper w młodości"). N abalandze w domu Collinsów śpiewa m.in. "No more Mr. Nice Guy". Akcja filmu dzieje się w 1972 roku, a Mr. Cooper... cóż, zawsze było widać na nim ślady rock'n'rollowego stylu życia.
Treść filmu - dość prosta, przewidywalna i schematyczna. Ale jest tu wszystko, za co kochamy Tima Burtona: mrok, przerysowanie, gloryfikacja inności, walka dobra ze złem i humor.
Racja, ja też "nigdy nie widziałam tak brzydkiej kobiety".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz