wtorek, 20 listopada 2012

Bossssss


Słucham płyty "Wrecking Ball" Bossa - Bruce'a Springsteena. Z założenia chyba miało nas zmieść z powierzchni ziemi, bowiem słowa użyte w tytule oznaczają kulę stalową służącą do burzenia. A może na naszych gruzach miał powstać nowy świat? Co poeta miał na myśli? Nie dociekam, gdyż Springsteen nie jest dla mnie na tyle ważnym artystą. Po prost słucham.
I już wiem, co oznacza używany w magazynie "Billboard" termin "the great American rock song". Dla Bossa jak ulał, wszystko jest jasne po wysłuchaniu płyty.
To dobre, mocne rockowe kawałki wypełniają "Wrecking Ball". Ale te chóralne śpiewy, peany na cześć Ameryki do mnie nie przemawiają. Dla mnie brzmi to bardzo, bardzo megalomańsko i na wyrost. Ale Ameryka rządzi się swoimi prawami, których my, przeciętni Europejczycy, pewnie nie rozumiemy. A Springsteen ma na koncie już niejeden album o swoim homeland. Pamiętacie "The Rising" nagrany po wydarzeniach 1. września 2001 roku? Też był patetyczny, poruszający, wzniosły - tylko że wtedy wszyscy byliśmy Amerykanami.
Jednak wszystko to ma jakiś głębszy sens i brzmi znacznie lepiej, gdy w radiu mówią, że amerykańskim artystą roku został Justin Bieber... Bruce Springsteen też ma swoje pięć minut i jest artystą roku magazynu "Uncut".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz