środa, 6 lipca 2011

Soulmate, Dry Your Eye

Placebo i czasy, kiedy jeździłyśmy z K. na ich koncerty. Byłam na trzech, całkiem przyzwoity wynik.
Uwaga, nadchodzimy, nadjeżdżamy. Negocjacje i najfajniejszy prezent na osiemnaste urodziny. Spacery po Warszawie i Gdyni. Koczowanie pod Torwarem razem z grupą małolatów. Tak, w 2007 roku nie bylysmy już małolatami, ale poważnymi paniami, które musiały brać wolne w pracy. Pikniki na trawie, jogurt z bułką na śniadanie. Deptanie glanami trawy na Babich Dołach. Pchanie się pod scenę, tam, gdzie na metrze kwadratowym stoi już pięć osób. Chóralne śpiewy. Płyta "Black Market Music", która w 2001 roku wywróciła moje życie na drugą stronę. Jacek, któremu "Centerfolds" wcale się nie podobało. Bieg, żeby być bliżej. Podróże pociągami z dziwnymi współpasażerami. Koszulka z Myszką Miki i elegancka kamizelka. Uniesione w górę flagi z napisem "Welcome Home". Tylko K. miała napisane na fladze "Dawaj, Stefan, dawaj". "The more you smile about that, the more you smile about life, what do you think, ladies and gentelman?". Plastry na nie do końca zabliźnione rany i żarówiaste sznurówki. Jeżdżenie metrem w te i we wte. Erotyczne tańce Stefana, które można zobaczyć też na "Soulmates Never Die - Live in Paris". Wyrwane włosy, podeptane stopy. Warszawskie śniadanie, tylko jedno. Sobowtóry i szalone gimnazjalistki. Paweł Kostrzewa i Piotr Stelmach na żywo. Zespoły supportujące: Tosteer i Hariasen, których dziś już pewnie nikt nie pamięta. Stefan, poruszaj tą chmurką.
Mam nadzieję, że drugie tyle i jeszcze więcej wspomnień przed nami...
P.S. Andrzej został na peronie w Warszawie ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz