wtorek, 6 września 2011

Ogród rozkoszy ziemskich

Zimne wiatry Seattle przywiały i do mnie. Dwanaście lat po rozwiązaniu się, Soundgarden powraca. Yeah! Niestety, za mała byłam, żeby pamiętać nawet album "Down on the Upside", więc odrabiam z nawiązką teraz. Pierwszego dnia 2010 roku Chris Cornell, wokalista zespołu, zapowiedział powrót. Odbyły się nawet koncerty - wyprzedane na pniu i bardzo daleko ode mnie. Pod koniec września ukazał się swoisty the best of, album "Telephantasm". Przekrój przez utwory wybrane na single oraz jeden nowy: "Black Rain". Nie do końca nowy, bo nagrany w 1991 roku podczas sesji do płyty "Badmotorfinger". Moim zdaniem idealnie wpasowuje się w tamten czas: nieoczywista melodia, wysokie rejestry głosowe Cornella i muzyczny walec. Słucham "Telephantasm" i dochodzę do wniosku, że Soundgarden miał wiele ciekawszych piosenek niż "Black Hole Sun". Piosenek potencjalnie bardziej przebojowych - i tu można wymienić wszystkie inne wybrane do promocji albumu "Superunknown", ale też ciekawszych artystycznie, jak choćby "Rusty Cage". Więc dlaczego "Black Hole Sun"? Nie wiem. Dziwaczny, surrealistyczny teledysk, słowa zupełnie bez znaczenia. Nie darzę tego utworu szczególnym sentymentem, choć swoją przygodę z Soundgarden rozpoczęłam właśnie od ich największego przeboju. Całkiem niedawno ukazał się kolejny album grupy, "Live on I-5" i jak łatwo się domyślić jest to album koncertowy. Nie mogło być lepszego początku - "Spoonman" to jest siła! I ustawia poprzeczkę bardzo wysoko. Mamy tu jeszcze szesnaście innych, potężnych utworów. Jedyne, co mi się nie podoba to początek "Burden in my Hand", gdzie Cornell chciał dobrze, ale mu nie wyszło. Nietypowo wypada "Black Hole Sun" z towarzyszeniem jedynie gitary akustycznej. Mój najulubieńszy "Jesus Christ Pose" brzmi natomiast jakby był zagrany o 1/4 szybciej, wścieklej. I dwie cudze perełki: beatelsowski "Heltere Skelter" i "Search & Destroy" The Stooges. Walcują i rozjeżdżają aż miło - można by pomyśleć, że to kompozycje Cornella i reszty. Nowa, w całości autorska płyta Sondgarden już została zapowiedziana przez Kima Thayila. Czekam, przebieram nóżkami. W tak zwanym międzyczasie Chris Cornell nagrał piosenkę na ścieżkę dźwiękową do filmu "Machine Gun Preacher". To przełozona na język filmu autentyczna historia Sama Childersa, byłego kryminalisty i dilera narkotyków, który poruszony tym, co zobaczył w Sudanie pomaga afrykańskim dzieciom. Rzućcie okiem na plakat do filmu, jest taaaki amerykański! "The Keeper", bo taki tytuł nosi piosenka nagrana przez Cornella, daleka jest od brzmienia macierzystej formacji, ale też od jego ostatnich solowych dokonań. Na szczęście. Akustycznemu, melodyjnemu, nieco smutnemu brzmieniu bliżej do modnego teraz folku w stylu Fleet Foxes (tak, wiem jak grają Fleet Foxes i odróżniam ich od całej zgrai innych). Część dochodów z kupna singla zostanie przekazana dla Sam Childer's Angels.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz