niedziela, 12 września 2010

A więc co jest tak wspaniałego w naprawdę głębokich myślach?


Potrzebuję ognia, rudej filozofii. Potrzebuję Tori Amos.
Paulina kiedyś słuchała jej tylko wtedy, gdy to, co damskie i męskie niekoniecznie jest w stanie połączyć się w jedną, harmonijną całość. Ja słucham kiedy świat wydaje mi się nie taki. Ona poprawia mi humor. Przede wszystkim pokazuje, że bycie kobietą nie jest takie straszne, jak się czasami wydaje, a nawet może być piękne. Z całym bagażem doświadczeń, z całym myśleniem wstecz i do przodu, humorami i hormonami. Ona jest dla mnie ideałem nieskrępowanej kobiecości. You're just an empty cage girl if kill the bird. Codzienne krzyżowanie siebie nie ma sensu. Życie jest na to za krótkie. Kiedy jej słucham - wierzę. Czyli tylko czasami. "I miałam złamane serce, nie z powodu tego człowieka, ale z powodu samej siebie. Miałam złamane serce, ponieważ nie umiałam żyć w swoim ciele, w którym ciągle nie czułam się spełniona" (*).
Tori nauczyła mnie jeszcze jednego: "nie możesz zmienić czegoś, co było, bo nie wiesz czym byłoby to drugie". Niesłychanie brzmi to w ustach osoby, która przeżyła piekło na ziemi. Ale potrafiła się też z niego wydobyć. Przez to jest bliższa nam wszystkim. Ona także wypłakała dziesięć tysięcy oceanów.
Ona pokazuje też czym jest solidarność kobiet - coś, czego zdecydowanie nam teraz potrzeba. Widać to dobrze na koncertach Tori Amos. Nawet w teledysku do "Bliss" widać, że słuchają jej wszyscy: młode dziewczynki z kucykami oraz zakolczykowane buntowniczki. Tori pokazuje, że nawet lekko chwiejna w posadach pani z Benedyktyńskiej w spódnicy do połowy łydki, białej bluzce, skarpetkach oraz złotych butach i księżniczkowej koronie na głowie jest pełnoprawną kobietą.
Dzięki Tori Amos chciałam kiedyś grać na fortepianie. Może nawet w tak erotyczny sposób jak ona w teledysku do "Crucify".
Na swoich ostatnich płytach Amos nieco się gubi, zjada własny ogon. Przyjemnie się ich słucha, nie można mieć im nic do zarzucenia. Może jedynie poza tym, że nie ma na nich utworów zupełnie wyjątkowych, takich, które na zawsze zapiszą się w naszych głowach i sercach.
Moja ulubiona płyta? Chyba dwupłytowa "To Venus and Back" z września 1999 roku. Z wspomnianym niesamowitym "Bliss", hipnotycznymi "Suede" i "Juarez". Wtedy to była nowa Tori, z dużą ilością elektronicznych smaczków. Programowaniem zajął się Andy Gray. Drugi krążek to album koncertowy podsumowujący trasę z roku 1998.
Tego mi właśnie dzisiaj potrzeba: nieskrępowanej niczym ekspresji, poczucia nieograniczonych możliwości, szczerości pomiędzy ludźmi (też pomiędzy Artystą a Słuchaczem) i cichego, nienazwanego porozumienia. "Wyzwala się we mnie współczucie dla ludzi pokrzywdzonych", mówi Tori. I to słychać. Mam nadzieję spełnić kiedyś marzenie - być na jej koncercie i doświadczyć tego na żywo.
Dziwna mała dziewczynka. Tak jak my wszystkie. Dokąd idziesz?
Może ten dzień nie należy do kategorii "najlepszy na świecie", ale ja i moja Brzuchata kobiecość mamy ochotę na podbój świata uśmiechem.

(*) Wszystkie cytaty pochodzą z książki Piotra Kaczkowskiego "Przy mikrofonie", wyd. Prószyński i S-ka.

1 komentarz:

  1. Chcialam napisac prywatna wiadomosc ale nie widze takiej opcji. Napisz do mnie na maila bym miala mozliwosc odpisac.
    Pozdr
    emilia.wales@googlemail.com

    OdpowiedzUsuń