środa, 3 listopada 2010

Ale to już było i... powróci znowu

Była kiedyś w "Trójce" taka audycja, nazywała się bodajże "fTop 5" - w niedzielne wieczory wszem i wobec prezentowano pięć piosenek danego wykonawcy (chociaż, o ile dobrze pamiętam, audycje tematyczne tez się zdarzały)oraz ich "pierwowzory". Z założenia audycja miała ciągle udowadniać, że wszystko już było, cała współczesna muzyka to chała, a wykonawcy nie potrafią wymyślić nic oryginalnego. Prowadziło "fTop5" dwóch panów, z czego jeden miał wyjątkowo cięty język, nie było dla niego żadnych świętości, wszystko można oblepić błotkiem. Warta słowna oczywiście była podszyta odpowiednią dawka sarkazmu. Momentami było tak złośliwie w eterze, że aż śmiesznie.
Piosenki były ułożone na zasadzie listy przebojów, a wygrywała ta, która była najbardziej podobna do innej.
Przyznaję, nie zawsze słyszałam podobieństwa, część porównań wydała mi się mocno naciągana (mimo porównywania jedynie kilkunasto-sekundowych fragmentów), ale przy pozostałych zapalała mi się żaróweczka - jak mogłam wcześniej tego podobieństwa nie słyszeć?
Słuchałam "fTop5" z czystej ciekawości, nie emocjonowało mnie wieszanie psów na wszystkim i wszystkich. Prowadzący jednak potrafią dużo zepsuć. Zupełnie inaczej podziałała na mnie wczorajsza audycja Bartka Koziczyńskiego w radiowej "Czwórce". Jej druga godzina dotyczyła fenomenu Kings of Leon. Czy są naprawdę tak wielcy jak im się wydaje? Chyba jednak nie. Redaktor Koziczyński zestawił na przykład "Sex on Fire" z "Dancing in the Dark" Bruce'a Springsteena. Albo "The End" z "Bullet the Blue Sky" U2. Najbardziej pobudzające wyobraźnię było jednak porównanie "Pyro" z "Patience" Take That (tak, tak, tak!).
Tak sobie więc pomyślałam, że chciałabym wiedzieć tyle, żeby wyłapywać takie wpływy i inspiracje od razu. Pod koniec audycji przyszła jednak refleksja: a może jednak nie chciałabym? Może wystarczy cieszyć się muzyką?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz