poniedziałek, 5 lipca 2010

Dzieci kukurydzy



Jednak to prawda, że człowiek z czasem się zmienia. Kiedy byłam młodszą dziewczynką, z pasją słuchałam różnych mocnych dźwięków. Ekstremistką nie byłam, death metal mnie ominął. Ale im wykonawca był mocniej zakręcony i muzycznie, i lirycznie tym lepiej. Jednak z tego się wyrasta. Wiek chyba robi swoje. Od czasu do czasu włączę płytę Ulubieńca Sprzed Lat i... zatyka mnie. Jak mogłam tego słuchać? Ten czad to już nie ma moje biedne uszy.
Tak samo myślałam o jednym z takich właśnie dawnych faworytów, zespole Korn. No przecież nie mogę, nie potrafię, nie chcę, wyłączcie to!
A tu nagle - niespodzianka. Wczoraj, późnym wieczorem, z własnej nieprzymuszonej woli włączyłam "Mini Max" w Wiadomo-Jakiej-Stacji-Radiowej (czy jest ktoś, kto choć raz nie słuchał "Mini Maxu"?). A tam zapowiedź nowej, dziewiątej już studyjnej płyty Korna, "Remember Who You Are". Album ukaże się w naszym kraju-raju 12. lipca. Promuje go singiel "Oildale (Leave Me Alone)". Roszad w składzie grupy w tym przypadku nie słychać. Gęste, mięsiste brzmienie, lekka melancholia i trochę histerii - czyli to, co w Kornie najlepsze. Mrrr.
Moja przygoda z Kornem skończyła się na płycie "Take a Look in the Mirror" z 2004 roku. I niestety niewiele z niej nie pamiętam, tylko "Did My Time" ilustrujący film "Tomb Raider". Umknęła mi też po drodze dwa lata młodsza płyta "Untouchables" - nawet po nią nie sięgnęłam, a to chyba przez przytłaczająco negatywne recenzje. Z tego kornowego okresu zapadła mi w pamięć piosenka "Thoughtless" - taka esencja milszego dla ucha okresu w historii zespołu. Dziś przypomniałam sobie teledysk, tak bardzo i do bólu amerykański. My cię zgnoimy, odmieńcu, ale ty nam jeszcze pokażesz. I z tego właśnie powodu słuchało się Korna w odległych czasach liceum. Niemal wszystkie (wyłączając te najbardziej ekstremalne) bolączki zawarte w tekstach Jonathana Davisa były naszymi bolączkami. Oj, słuchało się z wielką empatią...
Na oficjalnej stronie internetowej zespołu (www.korn.com) biografia zaczyna się od słów, które doskonale opisują tamten stan ducha: Korn will never forget where they came from: a dark place where salvation arrives in the form of twisted, throbbing guitar riffs, syncopated chaotic funk beats and an unmistakable catharic howl.
A ja miałam nawet naszywkę na torbę i wisiorek z logo zespołu. Pewnie gdzieś je jeszcze mam, choć już dawno straciły rangę przedmiotów kultowych.
Umknęła mi również płyta "See You on the Other Side" z 2005 roku, zupełnie nie zauważyłam płyty "Untitled" (2007 r.), album z serii "MTV Unplugged" słyszałam w niewielkich fragmentach. Cóż, bywało lepiej - i ze mną, i z nimi.
Szczyt popularności osiągnęli płytą "Follow the Leader" z 1998 roku. I nią zamknęli okres zapętlonych dźwięków, rapu, dziwacznej odmienności. A rok później nadeszła płyta "Issues" i Korn rozpoczął nowy czas - nie mniej mroczny, ale za to bardziej melodyjny. Moim zdaniem to ich najlepsza płyta. Do niej pewnie wracałabym chętniej, gdyby mój sprzęt muzyczny miał odtwarzacz kasetowy.
Za kilka dni chętnie posłucham, co tym razem zaprezentuje ten dziwny, zakręcony zespół z wokalistą grającym na dudach. Powspominam dawne czasy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz