czwartek, 15 lipca 2010

Mieszkam tu, tu, tu, tu

W Polsce. W kraju, w którym muzyka, jak i bycie muzykiem jest wciąż traktowane jako mało opłacalne hobby, jako niezobowiązująca rozrywka. A i jako krewni, i znajomi inżyniera Mamonia, lubimy tylko te piosenki, które już słyszeliśmy.

Początek lat 80. XX wieku przyniósł Polakom dźwięki, o jakich starszym pokoleniom się nawet nie śniło. Zadebiutowały zespoły Maanam, Lady Pank, Perfect, Republika. Głośne, bezpretensjonalne, wyraziste. Obok nich, w piwnicach i garażach, za instrumenty chwyciła młodzież zafascynowana muzyką i subkulturą punk. Do Polski to zjawisko dotarło z Wysp Brytyjskich z kilkuletnim opóźnieniem i od razu przybrało kształt protestu politycznego. Gdy tam punk powoli dogasał, u nas dopiero nabierał siły i rozpędu. Młodzi muzycy stworzyli swoją własną niszę, swoisty underground, tzw. „trzeci obieg” – obok muzyki prezentowanej w oficjalnych mediach muzyki i tej ściśle związanej z opozycją polityczną. Ich głos był skierowany przede wszystkim przeciwko szarości, zniewoleniu, zakłamaniu władz, ale też przeciw bierności większości społeczeństwa. Te magiczne lata określane są mianem „boomu polskiego rocka”.

O tym, w dużym skrócie, opowiada film „Beats of Freedom – Zew wolności” Wojciecha Słoty i Leszka Gnoińskiego. Stworzyli oni dokument o narodzinach rocka w Polsce oraz, przede wszystkim, o znaczeniu muzyki kontestującej w latach komunizmu ze szczególnym uwzględnieniem ich ostatniej dekady.

Kiedy trwały obrady Okrągłego Stołu, a potem odbywały się pierwsze demokratyczne wybory, miałam cztery lata. Nie mogę wiele pamiętać z tamtych czasów. A jednak polski punk lat 80. wzbudza we mnie niemałe emocje. To tej muzyce poświęciłam pracę magisterską. Dlaczego? Bo to właśnie ona najpełniej oddaje fenomen zjawiska zwanego „polskim rockiem”; najlepiej pokazuje, czym jest bunt i do czego może on prowadzić.

Nie śmiem twierdzić, że to muzyka obaliła w Polsce komunizm, ale na pewno przyczyniła się do otwarcia oczu i wzrostu świadomości społeczno – politycznej przede wszystkim młodych Polaków. W końcu ktoś odważył się głośno krzyczeć, głośno krytykować - w kraju, w którym konstytucja gwarantowała wolność słowa, ale jednak to cenzorzy decydowali, kto może się wypowiadać, a kogo dopuszczać do głosu nie należy.

„Chować się, bo nadbiega tłum”

Wróćmy jednak do samego filmu. Z niecierpliwością czekałam na seans, jednocześnie żałując, że nie ukazał się rok temu, kiedy pisałam pracę magisterską. Wrażenia tuż po obejrzeniu filmu miałam jednak mieszane. Mamy tu trochę tła historycznego zilustrowanego materiałami archiwalnymi, mamy początki muzyki kontestującej w latach 60. A jednak czegoś brakuje… Troszkę więcej spójności i głębi spojrzenia. Autorzy swobodnie przechodzą od jednego wydarzenia do drugiego, co, moim zdaniem, upraszcza nieco obraz tamtej rzeczywistości.

Jednak tym, co najbardziej mnie zastanawia jest osoba narratora. Do tej pory nie potrafię odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego jest nim Chris Salewicz, legenda brytyjskiego dziennikarstwa muzycznego? Salewicz, z pochodzenia Polak, przybywa z kolebki punk rocka. Złośliwość podpowiada mi, że może Brytyjczyk chciał w końcu przekonać się czym jest punk, skoro w jego kraju okazał się być, cytując wokalistę Sex Pistols, Johnny’ego Rottena, „wielkim, rock’n’rollowym szwindlem”? Czy może po prostu sami nie umiemy opowiadać o własnej wyjątkowości? Nie mamy dystansu i może potrzeba nam obiektywnego oka, by móc z perspektywy już niemal trzydziestu lat podsumować to, co wtedy się w Polsce działo? Oprócz narratora wypowiadają się ludzie bezpośrednio uczestniczący w wydarzeniach tamtych lat, jak Marek Niedźwiecki, Lech Janerka, Muniek Staszczyk (T. Love), Kazik Staszewski (Kult), Tomek Lipieński (Tilt), Zbigniew Hołdys (kiedyś Perfect), Zbigniew Krzywański (Republika).

Być może ciekawym rozwiązaniem byłoby uczynienie narratorem dokumentu osobę młodą, urodzoną już w demokratycznej Polsce? Zrozumienie tamtych lat na pewno stanowiłoby większe wyzwanie dla niej, niż dla dziennikarza, który w swoim dorobku ma biografie takich tuzów, jak Bob Marley czy Paul McCartney (co zostało skwapliwie podkreślone w filmie). Moim zdaniem, główni odbiorcy filmu to przede wszystkim właśnie pokolenie obecnych nasto- i dwudziestolatków oraz dzisiejsi czterdziesto- i pięćdziesięciolatkowie. Dla tych pierwszych to lekcja historii, dla drugich przypomnienie czasów, kiedy sami mieli po kilkanaście lat i być może byli jednymi z tych, którzy jeździli na festiwal do Jarocina. Taka właśnie publiczność w głównej mierze wypełniła salę kinową.

„Odczepcie się, chcę mieć własne życie”

Co takiego wyjątkowego działo się wtedy, trzydzieści lat temu? Muzyka zyskała „zupełnie inny wymiar”, jak mówi Salewicz. Po raz pierwszy tak mocno i bezpretensjonalnie sprzeciwiła się reżimowi politycznemu. Hippisowska rewolucja pod koniec lat 60. w Stanach Zjednoczonych była skierowana głównie przeciw mieszczańskiej obyczajowości. Ale gdy jej echa dotarły do Polski, przełożyły się także na sytuację polityczną. Za żelazną kurtyną brakowało niemal tego wszystkiego, co Amerykanie mieli na wyciągnięcie ręki. Dla polskich hippisów wolność osobista stała się więc główną wartością – tego, co wewnątrz nikt nie mógł im odebrać. Jednak według oficjalnej prasy z lat 70. hippisi to „nieroby, lenie i zboczeńcy”, a hippizm to „moda groźna i zaraźliwa”. Film Słoty i Gnoińskiego świetnie pokazuje to, jak wtedy traktowani byli hippisi na zasadzie analogii golenia owiec i zamykania ich w klatkach.

Kilka lat później do Polski dotarł punk rock, muzyka, która jak mówi w filmie Tomasz Lipieński, lider Tiltu, „dała iskrę i staliśmy się wolni”. Dlaczego komunistyczne władze na to pozwalały? Poseł Arkadiusz Rybicki uważa, że wtedy władze nie były w stanie kontrolować tego zjawiska, a Krzysztof Grabowski z zespołu Dezerter, że cenzorzy nie umieli słuchać takiej muzyki. Pozwalano na organizację koncertów, by młodzież nie gromadziła się na ulicznych demonstracjach. Do dziś nie pozostaje potwierdzona kontrowersyjna teza, że festiwal w Jarocinie był tzw. wentylem bezpieczeństwa. Dopuszczano jego organizację, by nie doszło do eskalacji buntu młodzieży. O tym jednak film jedynie wspomina. Początki samego Jarocina potraktowane zostały bardzo pobieżnie. Festiwal po prostu powstał. I trwał. Mimo przeciwnościom, stanowi wojennemu (festiwal w Opolu się nie odbył, ale Jarocin tak), mimo tego, że był „zagrożeniem dla stabilizacji kraju”. Cały czas monitorowany przez funkcjonariuszy SB festiwal dorobił się pokaźniej ilości akt, których część kilka lat temu została wydana w książce „Jarocin w obiektywie bezpieki”. W filmie pokazano kilka zdjęć z akt, zawartych również w książce, razem z komentarzami funkcjonariuszy. Ciekawe, czy tylko podczas mojego seansu wzbudzały one salwy śmiechu?

„W obecnych czasach pozostaje tylko muzyka”, twierdzi uczestniczka festiwalu. Te słowa doskonale oddają wyjątkowość tamtych lat. Lepiej niż obrazki z Jarocina zilustrowane piosenką „Dorosłe dzieci” zespołu Turbo, co moim zdaniem, było zbyt banalne i jednocześnie zbyt sentymentalne.

„Płonie wielki ogień i wieje wielki wiatr”

Zaskakująca jest też podkreślona w filmie analogia pomiędzy postrzeganiem walki z komunizmem przez młodych oraz przez polityczną opozycję. I jedni, i drudzy stali po jednej stronie barykady, choć ludzie „Solidarności” dla muzyków trzeciego obiegu byli „tylko” kolejnymi politykami. Lech Wałęsa w archiwalnym nagraniu mówi: „wszyscy razem to jest siła, to jest moc i my to zrobimy”. Czy nie tak samo mogła powiedzieć o sobie ówczesna młodzież?

Gnoiński i Słota wspominają zespoły wtedy bardziej znane szerszej publiczności, jak Perfect, Republika czy Maanam, jak i te słuchane głównie przez ludzi młodych: Kult, Aya RL, Dezerter, Brygada Kryzys, Tilt czy niemal zupełnie już zapomniany Stan Zvezda. Wiele z nich gra do dziś i, co więcej, nadal kontestuje.

Ten film jest i będzie potrzebny. W obliczu poczucia solidarności z tamtymi ludźmi, które wzbudza ten dokument, zapominam o swoich mieszanych uczuciach. A najlepiej chyba o „Beats of Freedom” świadczy wychodząca z kinowej sali publiczność, wspólnie podśpiewująca „Mówię ci, że” Tiltu.

Tytuł pochodzi z utworu „Polska” zespołu Kult (z albumu „Posłuchaj, to do ciebie”, 1987), śródtytuły z: „Klus Mitroch” Klaus Mittfoch („Klaus Mittfoch, 1984); „Szara rzeczywistość” Dezerter („Underground out of Poland”, 1987); „Przestań śnić (Obudź się)” Brygada Kryzys („Brygada kryzys”, 1982).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz