czwartek, 24 czerwca 2010

Powrót Małej Kościstej...



...Kobiety. Czyli Courtney Love. Powrót płytowy i koncertowy. 26. kwietnia ukazał się nowy album jej zespołu Hole, "Nobody's Daughter". Ale co to za Hole bez Erica Erlandsona i bez Melissy auf der Maur? Są za to nowi, mniej charakterystyczni muzycy, ale Hole to przecież tylko Courtney. Przecież to oczywiste. Na okładce obowiązkowa nalepka "parental advisory" - czyli "nieletnim zatracanie się w muzyce wzbronione".
Posłuchałam. Raz. Na jakiś czas wystarczy - szału nie ma. Grunge melancholijny, grunge rozdarty i tak na zmianę, począwszy od utworu tytułowego na "Never Go Hungry" kończąc. I ten charakterystyczny głos, zachrypnięty, brudny. Chyba trzeba lubić tę estetykę. Courtney, ponoć już wolna od nałogów, rozlicza się sama ze sobą, z Bogiem, ze światem, z fanami - spowiada się publicznie. Przeszła drogę od zera do bohatera (dzięki, Kurt!), znów do zera, a teraz aspiruje do bohatera. Na zdjęciach z podartej, potarganej i rozmazanej femme fatale przeistoczyła się w gładką, różowo-czarną myszkę z koronkowymi uszami. Ot, taka ciekawostka, dla mnie większa osobowość niż artystka. Jej zepsucie mnie nie porusza. Nadal dużo wokół niej zamieszania. Tym razem z innych powodów. Jej wypowiedzi pełne są słów o przemianie, tchną optymizmem, radością, pewnością siebie.
A recenzje "Nobody's Daughter" są raczej letnie.
Nad płytą razem z Love pracował Billy Corgan, lider nieodżałowanego Smashing Pumpkins. Bardziej próbował w ten sposób wyciągać w górę siebie czy Courtney? Trudno powiedzieć.
Za dwa miesiące Courtney Love i jej zespół wystąpią na Orange Warsaw Festival, obok Nelly Furtado i White Lies. Ja nie jadę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz